25 marca 2022

Rozdział IV

Wszyscy uczniowie lubili zajęcia z zaklęć, a może nie tyle same lekcje, co nauczyciela, który je prowadził. W Hogwarcie powszechnie lubiano i szanowano Filiusa Flitwicka, a jego podopieczni z chęcią spędzali czas w sali zaklęć, gdzie nawet podczas przerwy zawsze było tłoczno i wesoło. W przeciwieństwie do McGonagall, Flitwick był o wiele bardziej wyluzowany i przyjaźnie nastawiony do uczniów, co okazywał na każdym kroku. W jego klasie zawsze panowała wesoła atmosfera, pozwalał rozmawiać podczas ćwiczeń, a czasami organizował luźne lekcje i ku uciesze adeptów opowiadał im różne zabawne anegdoty z czasów, kiedy był mistrzem pojedynków i sam chodził do szkoły. Rozmawiał on z uczniami, jak równy z równym, wysłuchiwał ich problemów, doradzał, pocieszał – był nie tylko nauczycielem, ale również i przyjacielem. Plusował sobie również u Huncwotów tym, że nigdy nie dał im żadnego szlabanu ani nie zganił ich za którykolwiek z ich psikusów – wręcz przeciwnie, doceniał ich kreatywność w dziedzinie płatania figli, która niejednokrotnie wymagała od nich rzucania skomplikowanych zaklęć. Syriusz nawet kiedyś stwierdził, że Flitwick z chęcią wstawiłby im kilka Wybitnych za ich huncwockie dokonania.

Kolejnym argumentem, który świadczył o tym, że Flitwick jest dobrym nauczycielem, była liczba uczniów, którzy dostali się do klasy owutemowej z zaklęć, najliczniejszej w szkole. Blisko trzydzieści osób z ledwością mieściło się w sali na trzecim piętrze, a większość tego stanowili rzecz jasna Krukoni i Gryfoni, którzy mieli wyjątkowo dobre stosunki z nauczycielem i wybrali kontynuację jego przedmiotu. Puchoni i Ślizgoni również uczęszczali na zajęcia w sporej liczbie. Flitwick nie mógł powiedzieć, że każdy z jego szóstorocznych uczniów jest wybitny w dziedzinie zaklęć, która nie należała do najprostszych, ale sam był wyjątkowo zaskoczony ich liczebnością. Krukoni, jego podopieczni, byli w pełnym składzie i zapowiadało się na to, że tak już zostanie. Gryfoni również pojawili się w komplecie, chociaż tutaj nie mógł poświadczyć, że wszyscy wytrwają do końca swojej edukacji. Wśród Puchonów i Ślizgonów także można było znaleźć ukryte talenty, ale i osoby, które nie były stworzone do zgłębiania tej sztuki.

Jednak chociaż zarówno przedmiot, jak i nauczyciel, cieszył się popularnością, to niestety nie wszyscy uczniowie wykazywali zaangażowanie na zajęciach. Wśród tych osób znajdował się Syriusz Black, który siedział w przedostatniej ławce razem z Potterem. Wydawał się być wyjątkowo znudzony i bez żadnych skrupułów ignorował wykład swojego nauczyciela. Huśtając się na krześle, wyciągnął z torby pergamin i rozwinął go na ławce. Pochylił się tak, by zasłonić ciałem papier i to, co na nim zapisywał. Oczywiście nie z powodu chęci ukrycia tego, co robi, ale wzbudzenia zainteresowania Rogacza, który, równie znudzony co jego przyjaciel, próbował zerknąć mu przez ramię.

– Co tam bazgrolisz, Łapo?  – zapytał w końcu Potter, kładąc się na ławce. Black uśmiechnął się i podsunął przyjacielowi pergamin pod nos. James wziął do ręki papier i zlustrował go wzrokiem. Na szczycie widniał napis Lista Syriusza Blacka, a pod nim spis nazwisk wszystkich atrakcyjnych dziewcząt w Hogwarcie, wliczając w to również absolwentki tej szkoły. Kilkadziesiąt imion, w tym większość skreślona (a raczej odhaczona), świadczyły o miłosnych podbojach Łapy, a dopiski typu ostra, nigdy więcej, na każde zawołanie, magiczne usta, dowodziły o bogatym życiu intymnym chłopaka, o którym James niekoniecznie chciał wiedzieć w tylu szczegółach. Ostatnie trzy nazwiska były świeżo skreślone.

– Sally Bell, śliczna, ale strasznie głupia – zauważył Black, wskazując na pierwszą z trzech nowych pozycji. Dopisek przy niej brzmiał Express, przedział Puchonów głośna.

– Widzę, że nie marnujesz czasu – stwierdził z uznaniem Rogacz. – Kogo tam jeszcze dopisałeś? Bell, Bolle… Naprawdę ona? – Spojrzał na przyjaciela z mieszaniną zdziwienia i zawodu, a Łapa wzruszył jedynie ramionami i bąknął coś, że przecież jest ładna. I może Sabrina Bolle faktycznie do brzydkich nie należała, a nawet była wyjątkowo śliczna, ale, niestety, miała parszywy charakterek i śmiało można było o niej powiedzieć, że to panna lekkich obyczajów. Właściwie, to James mógł się dziwić, że dopiero teraz Black i Brina zacieśnili swoje relacje. Znał dobrze przyjaciela i wiedział, że jest on niewyżytym erotomanem, który długo nie wytrzyma bez panienki. Nawet rozumiał jego potrzeby, chociaż nie pochwalał tego, że za każdym razem Syriusz obierał sobie inną towarzyszkę. Pokręcił głową z politowaniem, zerkając na ławkę, w której siedziały rozchichotane Krukonki. Ominął wzrokiem dość obszerną adnotację dotyczącą Sabriny i spojrzał na ostatnie nazwisko opatrzone komentarzem giętka, namiętna, gotowa na wszystko i to nie raz. – Ona? Kiedy?

– Byłeś wtedy zajęty pewną blondynką, a ja miałem imprezowy nastrój.

– Nie mówiłeś nic o tym – zdziwił się Potter, marszcząc brwi. Zazwyczaj Syriusz chwalił się swoimi podbojami, a tym razem nie pisnął nawet słowa. To już było szokujące, a zważając na to, kim była owa zdobycz, James nie wierzył, że Black tak długo zachował to dla siebie, tym bardziej, że była to jedyna syriuszowa atrakcja podczas wakacji, które, o zgrozo, spędził przecież w posiadłości Potterów w Dolinie Godryka.

– Mówię teraz. Chyba nie muszę zdawać ci sprawozdań z moich łóżkowych ekscesów – odpowiedział lekceważąco Łapa i puścił oczko do ślicznej Lucy Michael, która siedziała w sąsiednim rzędzie. W ławce przed nimi rudowłosa Evans prychnęła zirytowana i zgarbiła się nad swoim podręcznikiem, jakby próbowała odciąć się od rozmowy, która toczyła się za jej plecami. – A tą co znowu ugryzło?

– Nie wszyscy popierają to, że jesteś męską dziwką, Syriuszu – stwierdziła słodkim głosem Dorcas, odwracając się do Huncwotów, którzy wymienili rozbawione spojrzenia. Meadowes była znana jako łamaczka męskich serc i choć żaden z nich nie miał z nią zbyt wiele doświadczeń na płaszczyźnie damsko–męskiej, to nie mieli wątpliwości, że już dawno straciła swoją cnotę z jednym z tych jedynych.

– Męska dziwka, no wiesz ślicznotko? Ja jestem kolekcjonerem, badaczem kobiecej natury, znawcą damskich potrzeb… – mówił Black z naturalną jemu teatralną przesadą, gestykulując żywo. Zarówno Dorcas i James, jak i siedzący za nimi Remus z Peterem zamilkli, by po chwili wybuchnąć śmiechem, który każde z nich próbowało stłumić. – Czego rżycie?

– Nawet twoi przyjaciele wątpią w te słowa. To chyba o czymś świadczy – stwierdziła rezolutnie Dor, zarzucając swoimi włosami na ramię.

– Panno Meadowes, czy pani mnie słucha? – Profesor Flitwick spoglądał na nich ze zmarszczonymi brwiami, uderzając delikatnie różdżką o katedrę. Dorcas odwróciła się powoli w jego stronę i uśmiechnęła się do niego najładniej, jak tylko potrafiła, i odpowiedziała:

– Ależ oczywiście, profesorze! – Flitwick odwzajemnił przyjazny uśmiech i wrócił do prowadzenia lekcji. Nikt nie spodziewał się, że nauczyciel wyciągnąłby jakieś konsekwencje, zwłaszcza względem Dorcas, do której miał słabość i nazywał ją swoim złotym skowronkiem. Kiedy Meadowes z powrotem odwróciła się do Huncwotów, Syriusz już nachylał się do niej, by powiedzieć zmysłowym głosem:

– Po prostu przyznaj, że też chcesz spędzić ze mną romantyczną noc.

– Noc? – zakpiła Evans, nie zaszczycając Blacka swoim spojrzeniem. – A może przerwę w męskim kiblu, albo upojne chwile w składziku na miotły, gdzie gzisz się ze swoimi panienkami?

– Potrafię dostosować się do otoczenia – odpowiedział jej Syriusz, notując ten moment w pamięci. Miał argument potwierdzający fakt, że Evans wcale się nie zmieniła. A potem zwrócił się do Meadowes: – To co, Dor? Skoczymy na szybki numerek?

– Żebym miała trafić na twoją listę? Zapomnij! – oburzyła się dziewczyna i odwróciła do nich plecami, a Syriusz zaśmiał się radośnie. Dorcas od dawna widniała na jego liście i miał przeczucie, że trzeba to jak najszybciej zmienić.

– Ja chyba też powinienem zacząć pracować nad moim postanowieniem – mruknął cicho Peter, nachylając się do swoich kolegów, by nikt inny ich nie słyszał.

– Chcesz schudnąć? – spytał niepewnie Łapa. Co prawda pamiętał, że obiecali mu pomóc, ale nie chciało mu się wierzyć, iż on podejdzie do tego na serio. Pete od zawsze był tłustym chłopakiem i wydawać by się mogło, że zawsze już taki będzie.

– Nie! – pisnął Pettigrew, a potem dodał cicho: – Chcę mieć dziewczynę.

– W takim razie musisz schudnąć – stwierdził Black, a Glizdogon jęknął zrozpaczony.

– Naprawdę to jest konieczne? Bo ja chyba nie dam rady…

– Jeżeli będziesz chciał, to podołasz swoim postanowieniom – powiedział pokrzepiająco Remus, który spojrzeniem próbował dać do zrozumienia przyjaciołom, że powinni wspierać Petera. Glizdek nie należał do osób ambitnych, rzadko kiedy kończył to, co zaczynał i nie stawiał przed sobą celów, które mógłby osiągnąć. Był bardzo uległy i rezygnował, gdy tylko coś mu się nie udało.

– Ale musisz schudnąć i to sporo – stwierdził niezbyt delikatnie Łapa, nie zwracając uwagi na sygnały wysyłane przez przyjaciela. – Żadna laska nie lubi, kiedy koszulka na jej facecie opina się bardziej, niż na niej. Powinieneś ją zmienić.

– Lubię tę koszulkę – pisnął Pete, wygładzając na sobie swoją pasiastą polówkę, która faktycznie wydawała się być co najmniej o rozmiar za mała.

– Pete, bądźmy szczerzy – westchnął James, spoglądając na Glizdogona, który poczerwieniał ze wstydu. – Jest okropna.

– Mi pasuje.

– Tobie być może tak, ale… – Syriusz przerwał, bo Lupin kopnął go boleśnie w kostkę pod ławką. Pokręcił głową z rozbawieniem i dodał: – Musisz nam po prostu zaufać. Masz fatalny gust.

– Mam ją wyrzucić? – spytał lekko przestraszony, łapiąc się za kołnierzyk, który odciskał się na jego pulchnej szyi.

– Nie musisz, ale ja bym więcej jej nie wkładał – odparł Rogacz, zerkając w stronę nauczyciela, który demonstrował coś klasie. Według niego temat był zakończony. Powiedzieli Peterowi to, co myślą na ten temat, i w tym momencie powinien już zacząć działać. Jednak Pettigrew nadal nie był przekonany.

– Czyli muszę schudnąć i zmienić ubrania, a wtedy będę mieć dziewczynę? – upewnił się Glizdek z nadzieją w głosie.

– Nie do końca, ale to doskonały pierwszy krok – zapewnił go Potter.

– Moim zdaniem to bez sensu – stwierdził nagle Lunatyk, a Syriusz parsknął śmiechem.

– Trochę wiary w Glizdka, Lunio!

– Nie o to chodzi – powiedział szybko Remus, a potem odchrząknął znacząco. – Według mnie to bez sensu zmieniać się dla dziewczyny, której nie masz i nie wiadomo czy będziesz miał. Nie zrozum mnie źle, Peter, ale po co wywracać całe swoje życie do góry nogami dla panny, z którą będziesz miesiąc albo i nie? Nie szukaj związku na siłę! Jeśli chcesz z kimś być, to niech to będzie ktoś, kto cię akceptuje.

– Powiedział Lunatyk ze swoim futerkowym problemem. – Wyszczerzył się Potter, a Lupin zmierzył go mrożącym spojrzeniem, które zupełnie nie podziałało na Rogacza.

– No właśnie, od kiedy z ciebie taki specjalista od związków? – dołączył się do dyskusji Black. Remus westchnął i chyba całkowicie nieświadomie zerknął w stronę Krukonek, co nie uszło uwadze Syriusza. Cztery uczennice Ravenclawu – Elisa Fawley (na pewno nie chodzi o nią), Sabrina Bolle (zbyt puszczalska jak na Lupina), tłusta Sasha Burrow (nawet Remus nie upadłby tak nisko) i urocza ex-dziewczyna Pottera – Hestia Jones. Więc to tak, pomyślał sobie Black, poruszając sugestywnie brwiami. Czyżby nasz młody wilczek obrał sobie ofiarę?

– Nie jestem żadnym specjalistą – zaperzył Lunatyk. – Po prostu dzielę się swoim zdaniem.

– Ale pomożecie mi z tym wszystkim, prawda? – odezwał się prowokator całej tej rozmowy. Peter spoglądał wyczekująco na swoich przyjaciół, przerażony tym, co go czekało, i najwidoczniej gotów był zrezygnować, zanim cokolwiek zaczął.

– Jasne, Pete! – zapewnił go Rogacz, klepiąc Glizdogona pokrzepiająco w ramię. – Dzisiaj wszystko zaplanujemy.

– Dziś akurat nie mogę, ale masz moje wsparcie – odezwał się Remus.

– A dlaczego nie możesz? – zagadał Syriusz, próbując wyciągnąć coś z Lupina. – Czyżbyś wybrał sobie specjalizację?

***

Hogwart, dzień wcześniej – spotkanie prefektów

Co dwa miesiące w pomieszczeniu, które sąsiadowało z Wielką Salą, odbywały się spotkania wszystkich prefektów. Młodzież, która została uhonorowana odznaką, zbierała się w pełnym składzie i podejmowała decyzje dotyczące wszelkich planów, jakie mieli zamiar wykonać w najbliższym czasie. Pierwsze spotkanie miało charakter organizacyjny, wprowadzało się nowych prefektów, uzgadniało, że trzeba coś zrobić i najlepiej jak najszybciej wymyślić co, a potem rozmawiano na różne, zwyczajne tematy. Tak przynajmniej było do tej pory…

Wszyscy zgodnie uważali, że noszenie odznaki prefekta jest zaszczytem, nagrodą za lata sumiennej pracy. Jednak nie zawsze ten tytuł trafiał do właściwych osób. Jeżeli komuś się wydawało, że wszyscy prefekci są wzorami wszelkich cnót, to niestety się mylił. Wystarczyło spojrzeć na to zbiorowisko ponad dwudziestu osób i z łatwością można było powiedzieć, że mają swoje za uszami. Na ten przykład Lucy Michael potajemnie warzyła i sprzedawała eliksiry miłosne i wywary poprawiające urodę, podobno sporo się już na tym dorobiła, a Finn Roland z Ravenclawu był zagorzałym hazardzistą, który co piątek zrywał się z Historii Magii, żeby móc wyskoczyć do Świńskiego Łba i pograć w karty z różnymi szemranymi typami. Co prawda prefekci mieli dobre oceny, ale jeżeli chodzi o ich zachowanie, to nie było ono wzorowe. Często traktowali swoje zadanie jako rozrywkę, podchodzili do obowiązków po macoszemu, ignorowali łamanie zasad i w pełni korzystali ze wszystkich przywilejów, jak to robił Madron Greengrass, który sprowadzał do łazienki prefektów panienki. Niektórzy jednak przesadzali w drugą stronę. Zadanie, jakie im powierzono, było dla nich sensem życia, możliwościami na zdobycie kariery, pokazanie, że są kimś ważnym i powinno się ich szanować. Tak właśnie uważała para Krukonów, która od tego roku, wraz z szóstką innych uczniów, pełniła rolę prefektów naczelnych.

Hierarchia wśród młodych strażników porządku z pozoru była prosta – prefekci naczelni sprawowali pieczę nad tymi zwykłymi. Rzeczywistość ukazywała inny obraz relacji miedzy nimi. Fakt, piąto— i szóstoklasiści podlegali najstarszym, jednak nie zawsze wykonywali ich polecenia, a i wśród naczelnych często zdarzały się spory i niedomówienia. Zazwyczaj na pierwszym spotkaniu ósemka uhonorowanych najwyższą rangą prefektów wybierała spośród siebie jedną lub dwie osoby, które nieoficjalnie miały pełnić rolę przewodniczącego i być odpowiedzialne za prowadzenie zebrań oraz porządkowanie wszystkich inicjatyw, organizowanych przez nich. Tym razem sytuacja wyglądała nieco inaczej. Prefekci naczelni nie potrafili dojść między sobą do porozumienia, a właściwie to nawet nie mieli do tego okazji. Ślizgoni wyłamali się już na samym początku – Greengrass stwierdził, że dla niego byłoby najlepiej, gdyby nic się nie zmieniało, bo dotychczasowa sytuacja mu odpowiada, a Triona van Berg, jak to ona, uważała, że jest ponad to wszystko i nie ma ochoty brać na siebie więcej, niż musi. Lloyd od razu powiedział, że skoro przejmuje obowiązki po Danielu Collinsie, nie chce pchać się na siłę i woli wdrążyć się w temat, ale jest chętny do wszelkiej pomocy, a Natalie Summerby zgodnie z puchońską naturą, chociaż krążyły plotki, że również z innych względów, wzięła na siebie pomoc Mattowi w zaaklimatyzowaniu się w nowej roli. Wybór miał się więc rozstrzygnąć między Gryfonami, a Krukonami. Oczywiście gdyby zapytano kogokolwiek, kogo by wytypował, każdy odpowiedziałby, że Gwen Parker i Franka Longbottoma. Jednak nikt nikogo nie pytał. Chwilę po rozpoczęciu spotkania, na środku sali stanęli ramię w ramię Angelina Smith i Archibald Alderton. Oznajmili wtedy, że cieszą się z zaangażowania, jakim wykazali się pozostali prefekci i chcąc odciążyć resztę siódmoklasistów, którzy koniecznie musieli się skupić na owutemach, przejmą na siebie brzemię kierowania nimi. Nikt rzecz jasna nie uwierzył w ich dobroczynność, bo ta dwójka dawno dała się poznać całej szkole. Angelina Smith była znana jako jedna z najładniejszych i najinteligentniejszych uczennic w Hogwarcie i nie byłoby to nic złego, gdyby nie wykorzystywała swoich dobrych cech do złych celów. Wielokrotnie pokazywała swoją prawdziwą twarz egoistycznej, zadufanej w sobie ślicznotki, która usilnie próbowała usidlić starszego z braci Black. Z kolei Archibald Alderton był jej męskim odpowiednikiem. We wszystkim szukał korzyści dla siebie, niewiele go obchodzili inni, chociaż utrzymywał ze znajomymi dobre relacje, bo, jak uważał, przyszły Minister Magii powinien mieć wiele różnorodnych kontaktów. Nic więc dziwnego, że ten duet czuł się na tyle silny i stworzony do tego, by podporządkować sobie wszystkich prefektów. Szkoda, że tylko oni byli z tych okoliczności zadowoleni…

– Ten rok jest niezwykle ważny – przemawiał do znudzonych prefektów Archibald. Chociaż zaczął swój wywód zaledwie dziesięć minut wcześniej, zdążył już zniechęcić wszystkich obecnych, a jedyną słuchającą go osobą była Angelina, która co chwilę przytakiwała mu i wtrącała swoje zdanie. – Musimy pokazać całej naszej społeczności szkolnej, na ile nas stać. Udowodnić, że prefekci naprawdę coś znaczą, że… – W tym momencie drzwi sali otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, co przykuło uwagę wszystkich zebranych. W wejściu stanęła para, której od dawna nikt nie widział razem. – No proszę, Evans, i to w niekompletnym mundurku. Nie znalazłaś może po drodze Lupina?

Lily spojrzała na Aldertona nieprzychylnie. Nie zaskoczył jej tym komentarzem, oni od zawsze mieli ze sobą na pieńku. Evans miała na niego uczulenie, od kiedy na jednym ze spotkań prefektów w zeszłym roku wyzwał ją od rudej panienki Pottera. Być może nie było to spowodowane bezpośrednią niechęcią do niej, a bardziej do Gryfona, który wówczas umawiał się z Krukonką Elisą Fawley, w której ponoć podkochiwał się Alderton. Jednakże nieistotne były powody, a to, co Archibald zrobił, a tym samym zapoczątkował ciągłe sprzeczki, rywalizację i docinki między nim a Lily.

Ruda zignorowała przytyk Aldertona. Świadomie przyszła na spotkanie prefektów w niekompletnym mundurku. Co prawda z nawyku ubrała się odpowiednio, ale potem przypomniała sobie o swoim postanowieniu i wyciągnęła z kufra spodnie, które zabrała z szafy Willy’ego i wycięła w nich dziury oraz bluzkę z odprutymi rękawami, na to zarzuciła swoją szatę z godłem Gryffindoru i przypięła do niej odznakę. Swoim ubiorem chciała sprowokować uczniów do tego, żeby zaczęli myśleć o niej inaczej niż jako o perfekcyjnej kujonce, albo, co gorsza, rudej panience Pottera. Bardziej przejęła się tym, że jeszcze nie ma Remusa, a także faktem, że wszyscy obecni spoglądali z zaciekawieniem na nią i Collinsa, który stał zdecydowanie za blisko.

– Co tu robisz, Collins? – spytała swoim wysokim sopranem Angelina, patrząc oskarżycielsko na Daniela. Lily wykorzystała okazję, że uwagę zwrócono na kogoś innego niż ona, wywróciła oczami i ruszyła w głąb sali, gdzie usiadła obok Franka Longbottoma. – To jest spotkanie prefektów.

– Wiem o tym, Angie – odezwał się Danny, dobrze wiedząc, że Smith nie lubi, jak zdrabnia się jej imię. Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie i skrzyżowała ręce na piersi. – Właśnie z tego powodu tu przyszedłem. Bo jestem prefektem.

– Z tego, co wiem, byłeś prefektem, ale oddałeś odznakę… – stwierdziła prefekt naczelna, a Lily z nieukrywaną ulgą zauważyła, że obecność Collinsa nie tylko ją zaskoczyła. Dręczące uczucie, że wszystko dzieje się za jej plecami, zniknęło.

– Masz rację – zgodził się z nią Danny i uśmiechnął się uroczo. – Oddałem odznakę, ale Dumbledore mi ją zwrócił.

– Chyba zaszła jakaś pomyłka – zauważył Alderton, wtrącając się do rozmowy. Pozostali prefekci pozostawili swoje znudzone pozy i z zainteresowaniem przyglądali się siódmorocznym uczniom, a widok był wyjątkowo satysfakcjonujący. Dwójka zdenerwowanych Krukonów atakowała Daniela, który ze stoickim spokojem odbijał każdy ich komentarz. Smith rozejrzała się po pokoju, szukając pomocy u innych prefektów, ale nikt jakoś nie wykazywał chęci by ją wesprzeć. – Lloyd jest prefektem naczelnym Puchonów.

– Jasne, że tak – stwierdził z uśmiechem Collins i wykonał gest, jakby salutował w stronę swojego przyjaciela, siedzącego obok Lily. – Ja jestem zwykłym prefektem.

– Tak nie może być! – zawołała Angelina, a jej głos był strasznie piskliwy. – Trzech siódmorocznych prefektów z Hufflepuffu, to chyba wbrew zasadom! Muszę porozmawiać o tym z dyrektorem.

Daniel powiedział, że jeżeli chce, to oczywiście może porozmawiać z Dumbledore’em, ale usłyszy to samo, co od niego i usiadł między Lloydem, a Lily. Alderton odchrząknął znacząco, chcąc ponownie zapanować nad zgromadzonymi i przemówił poważnym tonem:

– Tak czy inaczej, musicie pamiętać, że jesteśmy przykładem dla naszych kolegów. Przykładem tego jak postępować, jak być dobrym dla społeczeństwa czarodziejem. Musimy szanować odznaki i być dumnymi z tego, że nosimy miano prefektów. Nie możemy sobie pozwolić na odstępstwo od regulaminu w stroju i zachowaniu! – stwierdził stanowczo, spoglądając na Collinsa i Evans. – Żeby być dobrymi prefektami, musimy pokazać, że szanujemy zasady i również im podlegamy. Dlatego też nasi spóźnialscy z chęcią przyjmą na siebie obowiązek pełnienia pierwszego w tym roku patrolu.

Satysfakcja Archibalda aż biła po oczach i nie uszło to uwadze Lily. On był prefektem naczelnym i tylko ten fakt pozwalał mu na karanie innych swoich kolegów, którzy nosili odznakę. Nie mogła mu odmówić, a jedynie z pokorą przyjąć, to, co jej zgotował. Daniel najwidoczniej nie przejął się równo mocno co ona, bo uśmiechnął się delikatnie, ignorując dalszy wywód Krukonów.

– Czyli jesteśmy umówieni? – spytał, nachylając się do niej i widząc jej zdziwione spojrzenie dodał: – Oczywiście chodzi mi o obowiązki prefektów.

Lily już miała powiedzieć, że nie powinien sobie na zbyt wiele pozwalać, że jego zachowane jest niedorzeczne, biorąc pod uwagę ich wspólną przeszłość. W końcu to on z nią zerwał w zeszłym roku i nie odezwał się do niej słowem, a potem pojawił się od tak po prostu i udaje, że nic się nie wydarzyło. Jednak w momencie, gdy już chciała otworzyć usta, drzwi sali otworzyły się ponownie i stanęła w nich Hestia Jones, a razem z nią roześmiany Lupin.

– O, proszę! – zaćwierkała Angelina, na widok następnych spóźnionych osób. – Kolejne zbłąkane owieczki. Pomożecie dziś Evans i Collinsowi.

***

W milczeniu szła obok Remusa, który najwidoczniej nie zauważył jej podłego humoru. Było to co najmniej dziwne, ponieważ Lupin miał wrodzony dar empatii i zawsze wiedział, kiedy ktoś potrzebował pocieszenia lub normalnej rozmowy. Tym razem jego detektor smutków nie zadziałał, a on sam zdawał się bujać w obłokach. Najwyraźniej chociaż Remmy miał dobry nastrój, pomimo tego całego karnego patrolu. O Lily nie można było powiedzieć tego samego, wczorajsze spotkanie prefektów wyprowadziło ją z równowagi. Od samego rana nie mogła się skupić, zwłaszcza na zaklęciach, bo Potter i Black gadali za jej plecami o bzdurnej liście najłatwiejszych dziewczyn w Hogwarcie, a wizja kilku godzin spacerowania po zamku nie polepszała jej sytuacji. Jedynym pocieszeniem było to, że nie będzie ona sama z Danielem, w końcu Remus i Hestia mieli im pomagać. Dzięki temu nie będzie musiała rozmawiać z Collinsem i z powrotem nabiorą odpowiedniego dystansu.

Zeszli do Sali Wejściowej, gdzie czekali już na nich Hestia i Daniel. Stali pod tą samą tablicą ogłoszeń, pod którą wczoraj rozegrała się nieprzyjemna dla Evans sytuacja z nią, Collinsem i Snape’em w rolach głównych. Rozmawiali ze sobą swobodnie, jakby byli dobrymi znajomymi, i kiedy ich zauważyli, uśmiechnęli się i pomachali wesoło. Wszyscy oprócz Lily zachowywali się tak, jakby ten patrol był nagrodą, a nie karą.

– Witajcie! – zawołała radośnie Hestia, przeskakując z nogi na nogę. Remus rozpromienił się na jej widok i wyprzedził Evansównę, żeby tylko móc stanąć obok Jones z głupkowatym uśmiechem na twarzy. Lily stanęła obok nich i spojrzała na tablicę, na którą wpisała się dzień wcześniej, tym razem również widniało jej nazwisko, a także pozostałej trójki prefektów, zapisane krwistoczerwonym atramentem na liście z patrolami.

– To jak się dzielimy? – spytała Evans, mając nadzieję, że przypadnie jej patrolować korytarze z Lupinem.

– Ale my już jesteśmy podzieleni, spójrz – powiedział Daniel, wskazując na tablicę. Lily spojrzała na nią jeszcze raz i faktycznie, już wcześniej zostali podzieleni w pary – dokładnie takie, w jakich dzień wcześniej spóźnili się na spotkanie prefektów.

– Świetnie – mruknęła niezadowolona Evans, zerkając przelotnie na Collinsa. Więc to tak miał skończyć się ten dzień…

– Chyba nie ma na co czekać – odezwał się Remus rzeczowym tonem. – Ja i Hestia weźmiemy cztery pierwsze piętra, a wy pozostałe, zgoda? – zaproponował, a kiedy nie zauważył by ktokolwiek miał zamiar się sprzeciwić, szarmancko podał rękę Jones. – Chodź, Hestio.

Lily spoglądała w milczeniu, jak Remus i Hestia wspinają się po schodach, rozmawiając o czymś wesoło, a następnie znikają za najbliższym zakrętem. Przez chwilę w jej głowie pojawiła się myśl, że to Lupin specjalnie dobrał ich w takie pary, żeby spędzić kilka godzin z Jonesówną, która najwidoczniej wpadła mu w oko, ale od razu odrzuciła od siebie tak absurdalny pomysł. Nie odzywając się, ruszyła wzdłuż schodów, by jak najszybciej znaleźć się na piątym piętrze, a Collins podążał za nią. W zamku było wyjątkowo cicho, po drodze do wyznaczonego celu natknęli się jedynie na piątkę Gryfonów z trzeciego roku, których Lily szybko przegoniła. Kiedy znaleźli się na schodach prowadzących na piąty poziom, te zapragnęły spłatać im psikusa i przemieściły się w zupełnie innym kierunku, niżby oni chcieli.

– Świetnie – warknęła cicho Evans, trzymając się kurczowo poręczy i czekając, aż schody się zatrzymają.

– Jesteś na mnie zła? – spytał nagle Collins. Schody zatrzymały się, wprowadzając ich w ślepą uliczkę. Jedynym możliwym kierunkiem było zejście na dół, co było im zupełnie nie po drodze. Musieli przeczekać, aż schody ponownie zmienią swój tor. Lily nie mogła udawać, że go nie słyszała, odwróciła się do niego i przyjrzała mu. Niewiele zmienił się przez wakacje. Był o wiele wyższy niż Evans, kto wie, może nawet większy niż Remus, który był najwyższym chłopakiem, jakiego rudowłosa znała. Miał postawną sylwetkę, wyrobioną przez grę w quidditcha, krótkie, brązowe włosy, układające się zawsze w idealną fryzurę, mocno zarysowaną szczękę i jeszcze bardziej widoczny podbródek, który pokrywał teraz kilkudniowy zarost. Danny zauważył, że Lily przygląda się mu i uśmiechnął się do niej, sprawiając tym samym, że w jego policzkach pojawiły się dołeczki, które tak bardzo u niego lubiła. Evans westchnęła i pokręciła głową.

– Jestem zła na całą sytuację – stwierdziła niechętnie. – Nie rozumiem, po co stworzono tę głupią regułę, że prefekci naczelni mogą karać pozostałych prefektów…

– Ostatecznie nie wyszliśmy na tym najgorzej, w końcu to tylko karny patrol – stwierdził uśmiechnięty, wzruszając nieznacznie ramionami. – Przecież nie pierwszy raz razem pilnujemy korytarzy.

Lily uśmiechnęła się nieświadomie, na myśl o ich pierwszym wspólnym patrolu, który właściwie zapoczątkował ich znajomość, a co za tym idzie – również związek. Wtedy nie pomyślałaby, że może być z kimś takim jak Daniel. Należeli przecież do zupełnie innych sfer. On – popularny, lubiany chłopak, który podobał się praktycznie każdej dziewczynie i obracał się w towarzystwie najznamienitszych osób w szkole. Ona – powszechnie uważana za kujona, upokarzana na każdym kroku przez Ślizgonów i Huncwotów, przewrażliwiona choleryczka, stroniąca od tych popularnych. Do tej pory zastanawiała się jak to w ogóle możliwe, że się ze sobą zeszli. Jednak kiedy tak o tym myślała, poczuła złość. Jak Daniel mógł teraz nawiązywać do ich pierwszego spotkania, zachowywać się tak, jakby ich zerwanie nie miało miejsca, tak, jakby nadal byli razem?

– Nie najgorzej? – prychnęła wściekle, krzyżując ręce na piersi. – Naprawdę tak myślisz?

– Naprawdę, przynajmniej mamy odrobinę czasu, żeby porozmawiać.

– Tak? – Lily zezłościła się jeszcze bardziej. – Pod koniec zeszłego roku nie byłeś taki skory do pogawędek… – Daniel nie ciągle patrzył jej prosto w oczy. Wybuchy złości Evansówny nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Lily wiedziała, że przy nim nic nie wskóra krzykami ani obrażaniem się. On był Puchonem. – Dobra, o czym chciałbyś porozmawiać?

– Chciałbym, żebyś w końcu mi powiedziała, dlaczego uciekłaś tamtej nocy, w ukrytym przejściu?

Lily wciągnęła ze świstem powietrze. Obawiała się tego pytania i nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że padnie ono w którejś z rozmów. Nie wiedziała, jak miała na nie zareagować ani tym bardziej odpowiedzieć. Wtem nagle schody postanowiły ponownie zmienić swój tor, prowadząc ich w odpowiednim kierunku. Lily wykorzystała okazję i zaczęła się wspinać po kolejnych stopniach, a Collins zrównał z nią krok. Czekał na odpowiedź, jednak Ruda nie miała zamiaru mu jej udzielić. Postanowiła zmienić temat i sama dowiedzieć się tego, co tak bardzo ją interesowało.

– A dlaczego wróciłeś? Wywołujesz sporą sensację. Ta cała sprawa z odznaką i w ogóle…

Daniel uśmiechnął się i pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Pamiętasz, jak mówiłem o moich rodzicach? – spytał po chwili.

– Tak, sytuacja była nieciekawa – przyznała Lily, przypominając sobie, jak Collins opowiadał o ojcu pracoholiku, zrozpaczonej matce, bracie, który odcinał się od wszystkiego i ciągłych kłótniach. Daniel bardzo przeżywał całą sytuację i często chodził przez to przygnębiony.

– Fakt, ale później było tylko gorzej – stwierdził, wzdychając ciężko. – Rodzice ciągle się kłócili, potrafili sobie skoczyć do gardeł z byle powodu. Doszło nawet do tego, że krótko po naszym rozstaniu, mama złożyła papiery rozwodowe i postanowiła, że wyprowadzimy się do Stanów – powiedział z kwaśną miną, a Lily słuchała go uważnie. – To dlatego oddałem odznakę i miałem już tutaj nie wrócić. Postanowiłem dokończyć edukację w Stanach i tam znaleźć dobrą pracę przynajmniej na jakiś czas.

– Naprawdę brałeś pod uwagę wyprowadzkę na drugi koniec świata? – zdziwiła się Lily. Ona nigdy nie chciałaby wyjechać z kraju i na miejscu Daniela nie zrobiłaby tego. W końcu był już pełnoletni i mógł znaleźć sobie jakieś tanie mieszkanie, skończyć Hogwart i żyć tak, jak to od zawsze planował.

– Wiesz, rodziców czekała sprawa rozwodowa, nic nie dało się już naprawić… Zresztą po co mieliby się ze sobą dłużej męczyć? Po rozwodzie mogliby stworzyć nowe rodziny, znaleźć szczęście. – Danny uśmiechnął się, mówiąc te słowa, ale jego uśmiech nie był szczery, raczej smutny. Lily pomyślała, że może nie powinna poruszać tego tematu. – Tata dałby sobie radę, Eddie by mu pomagał, ale mama… Była strasznie rozhisteryzowana. Nie mogłem jej zostawić. Jeżeli chciała jechać, ja jechałbym z nią.

– To dlaczego zostałeś?

– Sytuacja się nieco skomplikowała – stwierdził, masując sobie kark. Widać było, że mówienie o tym nie sprawia mu przyjemności, ale Lily naprawdę chciała wiedzieć, co skłoniło jej byłego chłopaka do zostania w kraju, skoro tak się zastrzega, że wyjechałby, gdyby matka go o to prosiła. – To było już w wakacje, pierwsza rozprawa rozwodowa. Wszyscy mieli być obecni. Ja i Eddie mieliśmy zeznawać, opowiedzieć o tym, co działo się w domu i w ogóle. Jednak ani tata, ani nawet Eddie nie pojawili się…

– Twój tata nie przyszedł na własną rozprawę?

– Mama zaczynała panikować. Krzyczała, że tata chce ją wpędzić do grobu, że mści się na niej. Rozprawa nawet się nie zaczęła, a ja z mamą wróciłem do domu. Pod wieczór pojawił się Ed – Danny przełknął głośno ślinę. – Wyglądał strasznie, był cały poobijany. Mama zrobiła mu awanturę, że trzyma stronę taty, że z nią się nie liczy i oboje uknuli plan, żeby ją pogrążyć…

– Co się z nimi stało?

– Wspominałem kiedyś o tym, że mój tata pracował w ministerstwie jako auror, prawda? – spytał nagle Danny, zerkając ukradkiem na Lily, która pokiwała głową.

– Jeden z najlepszych aurorów.

– Tak o nim mówiono… – Danny zmarkotniał jeszcze bardziej. Przez chwilę szli, nie odzywając się do siebie. Lily już myślała, że temat urwał się w połowie, kiedy nagle Collins wciągnął powietrze i na nowo zaczął mówić. – Ed wszystko nam opowiedział. Tata razem z grupą innych aurorów wyruszył na akcję. Byli na tropie niebezpiecznych śmierciożerców. Ta akcja miała zakończyć ciągnące się pół roku śledztwo. Niestety nie wszystko poszło tak, jak planowali. – Daniel przystanął na chwilę, a Evans stanęła obok niego. Danny spojrzał jej prosto w oczy, a spojrzenie przepełniał ból i wściekłość. – To była zasadzka. Tata wezwał wsparcie, w tym także Eddiego, ale było już za późno.

Lily wpatrywała się w Daniela, łącząc wszystkie fakty. Jego zachowanie w zeszłym roku, spowodowane sytuacją rodzinną, planowana wyprowadzka, zmiana szkoły, zerwanie kontaktu ze wszystkimi dookoła…

– Twój tata był jednym z tych dwudziestu aurorów, których zamordowano na początku sierpnia. – Lily bardziej stwierdziła niż zapytała, ale Collins i tak przytaknął jej kiwnięciem głowy. Evansówna przypomniała sobie tamto wydanie Proroka. Zamieszczono w nim jedynie krótką wzmiankę o śmierci członków oddziału aurorskiego, żadnych nazwisk ani słów wsparcia dla rodziny. Lily zabolało serce, chciała jakoś pocieszyć Danny’ego, ale nie wiedziała jak powinna to zrobić. – Danny, tak mi przykro…

– Nie wiem, który z tych skurwieli to zrobił – odezwał się lodowatym tonem, a przez całe jego ciało przemawiała wściekłość. Lily w przestrachu cofnęła się o krok i chyba właśnie jej ruch sprawił, że Daniel oprzytomniał. Pokiwał smutno głową i powoli ruszył przed siebie. – Mama popadła w depresję. Zaczęła się obwiniać za śmierć taty, odwołała cały wyjazd, a ja napisałem Dumbledore’a z prośbą o ponowne przyjęcie do szkoły. I dlatego tu jestem – zakończył swoją opowieść w sposób, jakby opowiadał jej o wyjeździe na wczasy. Lily chciała go jeszcze spytać o to jak sobie radzi, ale stwierdziła, że byłoby to nie na miejscu. Zamiast niej odezwał się Danny. – Twoje wakacje były chyba równie ekscytujące co moje.

– Tak, trochę się zmieniło… – powiedziała, poprawiając swój nieregulaminowy mundurek, a Collins zaśmiał się cicho.

– Podoba mi się – stwierdził beztrosko, najwidoczniej wypierając ze świadomości fakt, że przed chwilą opowiadał jej o śmierci swojego ojca. – Zresztą, kiedy ty mi się nie podobałaś? Co cię skłoniło do tak radykalnych zmian?

– Wiesz… – zaczęła Lily z zamiarem delikatnego wyjaśnienia mu, że był jednym z powodów tej metamorfozy i właściwie to nie powinien się z nią tak spoufalać ani flirtować. Jednak nagle usłyszała jakiś hałas, dobiegający zza zakrętu. – Co to było? – spytała cicho i wyciągając różdżkę, ruszyła w tamtą stronę. Na kamiennej posadzce leżała przewrócona zbroja, a o jeden z filarów opierał się nie kto inny, jak największa zmora Evansówny – James Potter. – Co ty tu robisz?

– Aktualnie stoję – odparł beznamiętnie Potter, rzucając Lily przelotne spojrzenie.

– Nie próbuj być zabawny – warknęła Evans, chowając różdżkę. Miała złe przeczucie co do tego patrolu i się nie przeliczyła. Na początku ta cała sytuacja z Danielem i nieprzyjemna rozmowa o jego ojcu, a potem Potter, którego do tej pory skutecznie unikała. Teraz po raz pierwszy w tym roku stała z nim twarzą w twarz i mogła mu się lepiej przyjrzeć. Pierwszą rzeczą, która rzuciła jej się w oczy, był jego wzrost – urósł przez wakacje o kilka cali7. Widać było, że dużo ćwiczył, pewnie chciał w tym roku zdobyć Puchar Quiddicha, a gdy chodziło o tę głupią grę, to Potter mógł zrobić wszystko. Jego kruczoczarne włosy jak zwykle były rozwiane w każdym kierunku, tak jakby właśnie zszedł z tej swojej miotły, a brązowe oczy w barwie czekolady spoglądały na nią zza grubych szkieł jego okularów. Do całokształtu potterowej postaci brakowało jedynie figlarnego uśmiechu, którego teraz nie można było dostrzec. Nagle obok Lily pojawił się Daniel, który spiorunował Jamesa wzrokiem, a ten oddał mu tym samym.

– A ty co robiłeś w okolicy wieży Krukonów, Potter?

– Nie twój interes, Collins – odparł zjadliwie James.

To, że ta dwójka się nie lubiła, było wiadome nie od dziś. Właściwie to nikt nie wiedział, co zapoczątkowało ich wspólną niechęć. Plotka głosiła, że Potter i Collins znali się jeszcze przed rozpoczęciem nauki w Hogwarcie. Chłopcy rywalizowali między sobą w każdej dziedzinie i najwidoczniej ta waśń nie miała się skończyć.

– Jest już dawno po ciszy nocnej – zauważyła Evans, zwracając tym samym uwagę chłopaków na siebie. – Powinniśmy dać ci szlaban, chyba, że masz jakieś porządne wytłumaczenie.

– Spójrzmy prawdzie w oczy, Evans – zaproponował Potter, spoglądając na Lily niechętnie. Jego zachowanie względem niej było co najmniej dziwne. Zazwyczaj rudowłosa nie mogła się od niego opędzić, robił jej głupie kawały, zagadywał na każdym kroku i próbował wydusić z niej chociażby najmniejszą oznakę zainteresowania jego osobą, teraz był wyjątkowo obojętny. – Żadne z moich tłumaczeń nie będzie wystarczająco dobre dla ciebie. Dlatego też proponuję, żebyś wlepiła mi ten szlaban i każde z nas będzie mogło wrócić do swoich spraw.

Lily nie wiedziała, jak powinna zareagować. Oczywiście wlepiłaby mu szlaban dla samej zasady, jednak jego zachowanie tak ją zszokowało, że minęła jej ochota ukarania go. Do tego ciągle musiała pamiętać o swoim postanowieniu. Czy wyciągając konsekwencję z jego nocnych eskapad, nie mijała się z celem?

– Właśnie, Potter – odezwał się Daniel, a w jego głosie wybrzmiewała zaczepna nuta. – Plotki głoszą, że ty i Fawley znowu macie się ku sobie. To od niej wracasz, prawda?

– Jeszcze raz powtórzę, to nie twój zasrany interes, Collins – wycedził przez zaciśnięte zęby Potter i spiął się cały, jakby przygotowywał się do tego, że ktoś zaraz go zaatakuje. Lily spojrzała pytająco na Daniela, a potem na Jamesa.

– Znowu jesteś z Elisą? – Lily wpatrywała się w Pottera w szoku, a on wzruszył jedynie ramionami i odwrócił się. Nim odszedł, rzucił jeszcze przez ramię:

– Najwidoczniej nie tylko ja wszedłem drugi raz do tej samej rzeki.

Stała tak chwilę w niemym szoku, patrząc za Gryfonem. Zupełnie zapomniała o tym, że chciała wlepić mu szlaban i o jego dziwacznym zachowaniu. To, że Potter wrócił do Fawley tak ją zdziwiło, iż nie potrafiła wyrwać się z amoku. Dopiero Danny, prowokator całego zajścia, łapiąc za jej ramiona, poprowadził ją w drugą stronę.

– Chodź, Lily. Zostało nam jeszcze jedno piętro, a potem zabiorę cię do kuchni na gorącą czekoladę.

***

Hogwart, marzec 1976 roku

Lily nie lubiła słuchać ciągłych opowieści Dorcas o jej nowych chłopakach. Uważała je po prostu za nudne i gdyby nie była przyjaciółką Meadowes, nie poświęcałaby tyle uwagi takim bzdurom, jak to, czy fakt, że facet przepuścił cię w drzwiach, coś znaczy. Jednakże przyjaźniły się i Evansówna z nienaturalną dla niej cierpliwością słuchała kolejnej historii miłosnej Dor.

– I wtedy zabrał mnie do tej ślicznej kawiarni i było po prostu cudownie… – opowiadała podniecona, gestykulując żywo. Co chwilę łapała Lily za rękę, ściskając mocno i mówiąc, że coś było wspaniałe i pytając, czy Ruda może to sobie wyobrazić. Aktualna historia opowiadała o najstarszym z rodzeństwa Bonesów – Edgarze. Od dwóch tygodni Lily, tak jak reszta Gryfonek z piątego roku, była skazana na wysłuchiwanie, jaki to Edgar jest przystojny, szarmancki, inteligentny, wysportowany i idealny. Rudowłosa zaczynała już tęsknić za czasami, czyli jakoś miesiąc wcześniej, kiedy to Dor płakała rzewnie za Longbottomem. Dorcas spojrzała na Lily swoimi świecącymi czekoladowymi oczami i westchnęła. – Myślę, że Edgar to…

Ten jedyny? – dokończyła za nią Lily, uśmiechając się wrednie.

– Jasne, śmiej się! – zawołała oburzona Meadowes i milczała przez chwile. Jednak nie trwało to długo, bo na jej twarz wkradł się zachwyt. – Moim zdaniem to przeznaczenie.

– Przeznaczenie? – zdziwiła się Evans, a Dor gorliwie pokiwała głową.

– Pomyśl, Lil! – zaćwierkała Dorcas i po raz kolejny złapała Lily za ramię. – Ty i ja się przyjaźnimy. Edgar i Daniel też się przyjaźnią. Ja jestem z Edgarem, a ty z Danielem. To musi być przeznaczenie!

– Niech ci będzie – zgodziła się z nią niechętnie, chcąc jak najszybciej uciąć temat o tym, kto komu pisany jest w gwiazdach. Wolała nie wspominać Dorcas, że jeden z jej poprzednich facetów też był przyjacielem Danny’ego i to właśnie z tego powodu z nim zerwała. Ale kto by pamiętał Matta Lloyda, skoro po drodze trafił się już Frank, Podmore i ten przeklęty Travers. – Tylko błagam, nie umawiaj nas na podwójne randki.

Dorcas wciągnęła z oburzenia powietrze i już otwierała usta, żeby zapewne zaprzeczyć oraz zapewnić, że ona nigdy czegoś takiego by nie wymyśliła. Jednak przerwała jej w tym pewna osoba, która wpadła na nie.

– Fawley? Co ci jest? – zapytała zdziwiona Dorcas. Elisa Fawley, Krukonka z tego samego roku co Lily i Dor, znana również jako najładniejsza dziewczyna w roczniku, odsunęła się od nich jak oparzona, a za nią można było już dostrzec Sabrinę Bolle i Sashę Burrow, które zawsze podążały za nią jak cień. Evans przyjrzała się Elisie. Dziewczyna była znacznie wyższa od Lily i Dorcas, miała długie, zgrabne nogi, które zawsze katowała szpilkami. Każdy jej ruch emanował pewnością siebie i wrodzoną gracją, chociaż w tym momencie te cechy zdawały się wyparować, a wszystkie jej gesty były chaotyczne. Blond włosy, które zawsze pięknie się układały, teraz opadały w nieładzie, a niebiesko-szare oczy szkliły się od łez. Cały obraz idealnej Fawley wydawał się być nierealny w porównaniu do jej aktualnego, po prostu żałosnego, stanu. Dziewczyna z furią w oczach spojrzała na Lily i oskarżycielsko wskazała na nią palcem.

– To wszystko twoja wina!

– Co ja ci takiego zrobiłam? – zdziwiła się Lily i odsunęła się od wściekłej Krukonki. Właściwie to nie znała jej najlepiej, mało miały ze sobą do czynienia, a od kiedy Elisa zaczęła chodzić z Potterem, Evans wręcz unikała jej jak ognia. Wiedziała jedynie tyle, że Krukonka jest jakoś spokrewniona z Dorcas, do czego żadna nie chciała się przyznać. Nie było więc żadnych powodów, by mieć do siebie o coś pretensje.

– Nie udawaj dziewicy, Evans! – warknęła wściekle Fawley, a jej przyjaciółeczki zdołały w końcu dobiec do miejsca zdarzenia. Bolle posłała pogardliwe spojrzenie Dorcas, a Sasha nieudolnie się za nią skuliła. – Tak to sobie zaplanowałaś? Jesteś zwykłą, dwulicową zołzą!

– O co ci chodzi? – spytała zdziwiona Dor, a jej idealnie wyregulowane brwi powędrowały do góry ze zdziwienia. Elisa nie zwróciła na nią uwagi, ciągle wpatrywała się w Lily z żądzą mordu w oczach.

– Nie wystarczyło ci to, że okręciłaś sobie Collinsa wokół palca! Musiałaś jeszcze omamić mojego Jima! – wrzasnęła rozhisteryzowana, a Evans poczuła na karku dreszcze, wywołane tym okropnym zdrobnieniem.

– Jeżeli chodzi ci o Pottera, to nie mieszaj mnie do tego – stwierdziła stanowczo, ucinając tym samym temat. Fawley wciągnęła spazmatycznie powietrze, a jej nozdrza rozszerzyły się niebezpiecznie. Lily już się bała, że zaraz dojdzie do rękoczynów.

– Jeszcze tego pożałujesz! – wycedziła przez zaciśnięte zęby, tupiąc przy tym swoim obcasem i odeszła. A w ślad za nią podążyły Bolle i Burrow. Gryfonki wymieniły między sobą zdumione spojrzenia.

– Wytłumaczysz mi, co tu się właśnie wydarzyło?

Dorcas otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale od razu je zamknęła. Zamiast tego pokręciła z niedowierzaniem głową, a Lily westchnęła znużona. Evans nie była popularną osobą w Hogwarcie. Chociaż nie, lepiej by użyć słowa lubianą. Wielu ją rozpoznawało, głównie dzięki Potterowi i ich ciągłym, publicznym kłótniom, a także temu, że wielokrotnie była nękana przez Ślizgonów, za to, kim jest. Dlatego takie sytuacje, gdzie ktoś wykrzykuje w jej stronę obelgi, nie powinny jej już dziwić.

– Lily! Dor! – Z Wielkiej Sali wybiegła Marlena, która ciągnęła za sobą Alice. Na twarzy McKinnon widniał charakterystyczny dla niej wyraz podniecenia i chorobliwego entuzjazmu. – Widziałyście Fawley?

– Ta, właśnie tu przeleciała niczym huragan i przy okazji zwyzywała Lily – odparła Meadowes. Marlena spojrzała po swoich przyjaciółkach, drepcząc w miejscu. Widać było, że chce jak najszybciej podzielić się z nimi jakąś informacją.

– Ona i James znowu się pokłócili – powiedziała Alice, wzdychając ciężko, a Lena spojrzała na nią z wyrzutem.

– Ja miałam to powiedzieć!

– O co poszło? – spytała Dor, sprowadzając rozmowę na właściwi tor. Marlena uśmiechnęła się ponownie i spojrzała na Evans.

– O ciebie, Lily.

– Jak to o mnie? – Lily spojrzała zdziwiona na Lenę, która radośnie pokiwała głową, a potem na Alice, której nieśmiały uśmiech potwierdził słowa McKinnon. Evans warknęła zdenerwowana, a Marlena pośpieszyła z wyjaśnieniami.

– Weszli do Wielkiej Sali jak gdyby nigdy nic, ale od razu było widać, że coś jest nie tak – opowiadała Marlena, ściszając głos by nikt ich nie słyszał. – Ona, w sensie Elisa, uparła się, żeby zjeść z nami. No i usiedli przy naszym stole. Było strasznie drętwo, ta dziewczyna ma w sobie coś takiego, że wysysa całą dobrą energię z towarzystwa. No i niby wszystko było w porządku, aż tu nagle Syriusz pyta o ciebie…

– Syriusz? – zdziwiła się Lily. Przecież ona i Black mają na siebie alergię od zawsze. – O mnie?

– Właściwie to pytał o Dorcas, a Remus powiedział, że pewnie przyjdzie z tobą – sprostowała Cambell.

– Mniejsza o to – mruknęła Lena, machając chaotycznie rękoma. – Kiedy Fawley usłyszała twoje imię, zaczęła histeryzować. Z resztą wywracała oczami za każdym razem, gdy któreś z nas się odzywało... Mówiła, że James poświęca za dużo czasu osobom, które nie powinny go interesować, że nie rozumie dlaczego zadajemy się z tobą, bo no…

– Jestem z mugolskiej rodziny – wyręczyła przyjaciółkę.

– Dokładnie, mówiła, że jeszcze się przekonamy, jaka jesteś, a Rogacz musi się skupić na ich relacji, bo inaczej nie wiadomo jak się to skończy.

– Naprawdę zaczęła tak gadać? – zdziwiła się Dorcas, patrząc w stronę, gdzie zniknęła Fawley. – Ktoś powinien ją uświadomić, że faceci nie lubią publicznych scen zazdrości.

– Mam wrażenie, że cały ich śmieszny związek to jedna wielka scena zazdrości – zauważyła Lily, krzyżując ręce na piersi, a Dorcas potaknęła z powagą.

– Huncwoci zaczęli sobie żartować z Jamesa i Fawley, no właściwie to Syriusz... – kontynuowała Marlena, ignorując ich wcześniejsze wypowiedzi. – Rogacz się wkurzył i powiedział jej, że to raczej ona powinna się ogarnąć, bo nie wiadomo jak to się skończy. Ostatecznie Elisa kazała mu wybierać między nią a tobą i wiesz, co się wtedy stało?

– Już się boję… – jęknęła rudowłosa.

– James stwierdził, że powinna już sobie iść! – zawołała radośnie McKinnon, ale najwidoczniej tylko ona zareagowała tak entuzjastycznie. – Fawley zaczęła ryczeć, krzyczała, że James nie może z nią zerwać i w ogóle. No i potem uciekła…

– I obwinia mnie za to wszystko – skwitowała Lily, krzyżując ręce na piersi. Już rozumiała, a przynajmniej odrobinę pojmowała zachowanie. – Świetnie! Potter zrywa ze swoją panienką i ja za to obrywam! Coś tu jest chyba nie tak…

W tym samym momencie z Wielkiej Sali wyszli Huncwoci. Cały korytarz wypełnił śmiech. Peter chichotał z Syriusza, który najwidoczniej błagał o coś Lupina. Obok nich szedł Potter, wydawał się wyjątkowo zadowolony z siebie.

– Lunio, błagam – jęknął Black, obejmując Remusa ramieniem. – Będziemy się kłócić o tydzień?

– Syriuszu, zakład to zakład. Zawsze tak mówisz – zauważył Lupin, odsuwając od siebie przyjaciela. – Mówiłeś, że nie będą ze sobą dłużej niż trzy miesiące, które minęły w zeszłym tygodniu. Wygrałem!

– Super – warknął Black. – Dzięki, Rogaczu! Przez ciebie zbankrutuję!

– Nie trzeba było się zakładać. – James wzruszył jedynie ramionami. Wtedy zauważył swoje koleżanki z roku, a na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. – Cześć, dziewczyny!

– O proszę, Evans – odezwał się Black, zerkając na rudowłosą. – Poznałaś już Jamesa Pottera? Status: wolny.

– Tak, słyszałam co nieco… – mruknęła zirytowana zachowaniem Huncwotów.

– Bardzo zabawne, Łapo – zaśmiał się Potter, a potem chwycił Lily za rękę i odciągnął kilka kroków dalej. – A teraz tak na poważnie… Bo widzisz, Evans, ja jestem wolny, ty jesteś wolna…

– Żarty sobie robisz? – syknęła Lily, wyrywając rękę z jego uścisku.

– James, ona jest z Danielem – upomniała go Alice, a Marlena zgodziła się z nią, mówiąc, że powinien chyba odpuścić.

– Daj spokój, Evans! Chyba mi nie powiesz, że wolisz Collinsa ode mnie? – spytał uśmiechnięty, nachylając się do niej coraz bardziej.

Lily poczuła w sobie ogromną złość i nawet nie wiedziała, skąd ona się wzięła. Czy może powodem była sytuacja z Elisą, która obwiniała Lily o rozstanie z Potterem, czy może fakt, że ten chłopak zachowuje się jak idiota i potraktował kolejną dziewczynę jak zabawkę, a chwilę później znów próbował poderwać rudowłosą. Wściekłość na Fawley i Pottera potęgowała się, a jej cierpliwość sięgnęła granic wytrzymałości, gdy poczuła na swoich ustach wargi Gryfona. Natychmiast odepchnęła chłopaka i uderzyła go otwartą dłonią w twarz. Jej zachowanie wywołało zdumione i rozbawione okrzyki wśród pozostałych. Evans nie chcąc patrzeć dłużej na uśmiechniętą twarz Pottera, zabrała swoje rzeczy i uciekła. Nie była świadoma tego, ile osób widziało całe to zajście…

***

Remus nie przywykł do takich sytuacji. Z natury był raczej osobą dość nieśmiałą, nieco wycofaną, zwłaszcza w sprawach damsko-męskich. Nie mógł się pochwalić licznymi podbojami miłosnymi jak James i Syriusz, ale nie uważał, żeby to było coś złego. Jednak czuł, że brakuje mu w tej kwestii niezbędnego doświadczenia.

Nie wiedział, jak ma się zachować, gdy obok niego szła śliczna dziewczyna, która naprawdę mu się podobała. Gdyby na jego miejscu był Rogacz, od razu powiedziałby coś zabawnego, przez co zdobyłby serce towarzyszki. W końcu przecież on i Hestia byli ze sobą. Remus mógł go wcześniej wypytać o to, co lubi Jones i o czym najchętniej rozmawia. Jednak nadal skrywał swoje zauroczenie Krukonką i póki nie wybada gruntu, nie chciał się ujawniać. Zerknął na Hestię, która uśmiechała się delikatnie, spacerując obok niego korytarzami Hogwartu. Czy ten uśmiech coś sugeruje? Oddaje jej prawdziwą reakcję czy może jest jedynie przyjaznym, grzecznościowym gestem?

– Właściwie, to chyba powinienem cię przeprosić – odezwał się w końcu Remus, chcąc zacząć jakąś rozmowę.

– Mnie? – zdziwiła się Hestia i zerknęła pytająco na Lupina. – Za co?

– Za ten cały patrol. Gdybym cię wtedy nie zagadał, to zdążyłabyś na spotkanie – wyjaśnił Remus, a Jones zaśmiała się wesoło, kręcąc przy tym głową.

– Remmy, daj spokój – powiedziała łagodnie, trącając go w ramię. Lunatyk poczuł przyjemne ciepło, na dźwięk tego zdrobnienia, którego nie poznał, gdy wcześniej wymawiały je Lily lub Mary. – To ja na ciebie wpadłam i jeżeli ktoś miałby przepraszać, to byłabym to ja – stwierdziła z uśmiechem, a potem dodała. – Ale tego nie zrobię, bo ten patrol, to właściwie marna kara.

– Racja, nikt jeszcze nie myśli o tym, żeby biegać po korytarzu w nocy.

– Nikt, oprócz Huncwotów – sprostowała go Hestia i zachichotała wesoło.– A jeden z nich jest ze mną, więc nic mi nie grozi.

– Dopóki jestem przy tobie, włos ci z głowy nie spadnie – zaśmiał się Remus, ciesząc się z tego, jak potoczyła się ich rozmowa. – Właściwie to się cieszę, że razem jesteśmy na tym patrolu. Jakoś tak nie było okazji, żeby wspólnie spędzić czas.

– Tak, rzadko się spotykaliśmy poza lekcjami od kiedy nie jestem już z Jamesem – zgodziła się z nim Hestia, a Lupin poczuł, jakby ktoś trafił ogłuszaczem. Wszystko szło bardzo dobrze, miał nawet wrażenie, że do ich rozmowy wkradł się delikatny flirt, a tu nagle Hestia wspomina o związku z Potterem. Remus nie miał pojęcia, co teraz powiedzieć. Wiedział, a przynajmniej żywił taką nadzieję, że Rogacz nie miał by nic przeciwko, gdyby jego i Jones coś połączyło, a ich nieistniejącą już relację wspomina tak, jak to się robi w przypadku udanych wakacji. Jednak nie miał tej pewności co do Hestii. Większość dziewcząt, które miały coś do czynienia z Łapą i Rogaczem, cechowały się tym, że za wszelką cenę chciały z nimi być. Niedoszłe, byłe, takie, z którymi nawet nie rozmawiali – wszystkie pragnęły stworzyć z którym z nich jakąś zażyłą relację. Czy Jones należała do nich? Tego nie wiedział, ale sam fakt, że wspomniała o Jamesie sprawił, że zaświeciła mu się w głowie czerwona lampka. Remus przemilczał ten komentarz i szli ciemnym korytarzem w milczeniu, aż do momentu, gdy Hestia stanęła i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. – Jestem głupia! Miałam się już ciebie wcześniej o to spytać…

– O co?

– Elisa ma niedługo urodziny – powiedziała Jones, wzruszając delikatnie ramionami. – I znasz ją, zawsze musi trochę zaszaleć.

Remus faktycznie znał Elisę Fawley. Tak samo jak Hestia, należała do Ravenclawu, jednak znał ją głównie z tego powodu, że to była i zarazem aktualna dziewczyna Rogacza. Nie należała do grona bliskich przyjaciół Lupina i raczej nic nie wskazywało na to, żeby to się zmieniło. Właściwie o samej Elisie nie potrafił powiedzieć wiele, była ładna, nawet inteligentna, ale kierowała nią zazdrość i chęć pozyskania popularności, a także zbyt szybko oceniała ludzi. Wiedział jednak odrobinę ze swoich obserwacji. Z czwórki szóstorocznych Krukonek to ona wiodła prym, a do niedawna resztę, w której skład wchodziły Hestia, Sabrina Bolle i Sasha Burrow, nazywano jej świtą. I chociaż w przypadku Briny, która było o wiele mniej inteligentniejsza od Fawley oraz Sashy – nieśmiałej blondynki o widocznej nadwadze, która dostrzegała w Elisy swój ideał – było to trafne określenie, to niesłusznie mianowano nim Jones. Fawley i Hestię często widziano razem, ponieważ dziewczyny się przyjaźniły. Tak było do momentu, kiedy to Rogacz zaczął umawiać się z Hestią. Okazało się wówczas, że Elisa od dawna była zakochana w Potterze. Wtedy właśnie ich przyjaźń zaczęła się psuć, a nawet została całkowicie zerwana, aż do momentu, gdy James nie rozstał się z Jonesówną. Rogacz był wolny, Fawley wkroczyła z Hestią na pokojowy grunt i dwa miesiące później sama chodziła po szkolnych korytarzach z Potterem za rękę. W sumie, to Remus dziwił się trochę Jones, że ma tak dobry kontakt z Elisą, ale wolał się nie wtrącać w tę sprawę.

– No i z okazji swoich urodzin postanowiła zorganizować imprezę dla wszystkich uczniów Hogwartu – oznajmiła Hestia, wywracając przy tym oczami. – Oczywiście tych wybranych, ale to i tak będzie ponad pięćdziesiąt osób. Ja nie wiem, gdzie ona chce wszystkich pomieścić i jak na to zareagują Alderton i Smith, ale znając ją to będzie porządna impreza. I tak właśnie sobie pomyślałam, że może chciałbyś przyjść…

– Zapraszasz mnie na imprezę? – spytał rozbawiony Remus, a oczy zaświeciły mu się radośnie.

– Chyba tak – zaśmiała się Jones. – Znaczy i tak byś tam był, bo James na pewno przyjdzie, ale…

– Bardzo chętnie przyjdę i spędzę z tobą więcej czasu – odpowiedział Lupin, patrząc na nią z uśmiechem. Hestia spojrzała przez chwilę w jego oczy, a potem odwróciła wzrok i przeczesała dłonią włosy. W tym momencie spostrzegła jakiś ruch na końcu korytarza.

– Co to? – spytała zdziwiona.

– Ale, że co?

– Tam – wskazała ręką w stronę pomnika. – Coś tam się ruszyło.

Hestia ruszyła w kierunku pomnika, a Remus podążał za nią. Doskonale wiedział, o jakie miejsce chodzi Jones. Byli na trzecim piętrze, a punkt, który wskazywała, to rzeźba przedstawiająca jednooką wiedźmę – bardzo lubiana przez Huncwotów. Gdy podbiegli do posągu, Lupin spodziewał się zobaczyć jednego ze swoich przyjaciół, ale kiedy ujrzał burzę blond loków, zdziwił się.

– Marlena?

– Remus? – Dziewczyna wyglądała na bardzo zdziwioną tym, że ktoś ją przyłapał przy tajnym przejściu. Bo tym właśnie był posąg jednookiej wiedźmy – drogą łączącą Hogwart z Miodowym Królestem w Hogsmeade, które najczęściej odwiedzał Peter, żeby uzupełnić swoje zapasy słodyczy. Remus doskonale wiedział, że McKinnon wie o tajemnym przejściu, bo sam był przy tym, jak Black wygadał się jej po pijaku, ale nie sądził, że dziewczyna z niego korzysta.

– Co ty tu robisz? – spytała równie zdziwiona Hestia, a Marlena spuściła głowę, żeby zakryć włosami rumieniec na twarzy, nie udało jej się jednak ukryć spuchniętych i zapłakanych oczu.

– Ja nie wiem… – wyjąkała speszona blondynka. – Chyba lunatykowałam…

***

Pokój Wspólny Ślizgonów nie należał do tych najbardziej przytulnych. Mieścił się w lochach, gdzie roznosił się chłód i zapach wilgoci, a atmosfera była raczej ponura. Jednak nie przeszkadzało to uczniom Slytherinu w codziennym funkcjonowaniu, oni nawet lubili swoje otoczenie – zwłaszcza, że znajdowało się z daleka od Gryfonów.

Wśród Ślizgonów znajdowała się dość liczna grupa osób, fascynująca się dziedzinami magii, której nie nauczano w Hogwarcie, a jej wyznawców poza jego murami wciąż przybywało. Brak możliwości zgłębiania zakazanej wiedzy sprawiał, że tracili oni cierpliwość, z której młodzi ludzie nie słyną i szukali innych dróg, by osiągnąć swój cel. Taka sposobność pojawiła się całkiem niedawno, a to za przyczyną jednego z siódmoklasistów – Angusa Mulcibera, który chodził po całym Pokoju Wspólnym i rozmawiał z odpowiednimi osobami, uzgadniając wszystkie szczegóły. Temu wszystkiemu przyglądał się Severus Snape. Siedząc w kącie z ponurą miną i wpatrując się w starszego kolegę, rozmyślał o jego ostatnim spotkaniu z Lily Evans.

Z całego serca pragnął uratować ich przyjaźń, którą zniszczył pod koniec zeszłego roku. Nie wiedział jednak, jak tego dokonać. Lily i ta zmiana, która w niej zaszła, ich wspólne spacery, rozmowy nad kociołkiem, czytanie książek w bibliotece, to wszystko było tak odległe, że aż nierzeczywiste. Severus zastanawiał się czy pozostał jeszcze choć cień szansy na powrotne zbliżenie się z Evansówną.

W tym momencie podszedł do niego Mulciber. Chłopak usiadł obok, zarzucił swoją tłustą grzywką i wyszczerzył się paskudnie, ukazując nierówne, pożółkłe zęby. Severus spodziewał się, o co chodzi jego koledze, ciągle o tym myślał. Wiedział, że wchodząc w bardziej zażyłą koalicję z Angusem i innymi, utrudnia swoją relację z Lily. Jednak czy wymawiając to słowo, nie utrudnił jej już wystarczająco? Czy miał coś jeszcze do stracenia? Wszystko co robił, było po to, żeby zmienić jego życie. Odciąć się od bolesnej i smutnej przeszłości, pokazać światu, na co go stać i ile jest w stanie osiągnąć. To właśnie dlatego tak zareagował tamtego dnia po SUMach. Kiedy po raz kolejny Potter i ci żałośni Huncwoci się na nim wyżywali, a Lily, która w końcu była dziewczyną, ich powstrzymała, co upokorzyło go jeszcze bardziej, marzył tylko o jednym – przestać być ofiarą.

– Severus i jego eliksiry – odezwał się Mulciber, zerkając na podręcznik, leżący na kolanach Snape’a. Sev zatrzasnął szybko książkę, ukrywając przed kolegą jej zawartość.

– Czego chcesz, Mulciber? – warknął, zaciskając zęby.

– Spokojnie, Snape – zaśmiał się Angus, unosząc ręce do góry. – Chcę tylko pogadać.

– O czym?

– O tym samym, co w wakacje – odpowiedział Mulciber, patrząc znacząco na Snape’a. – Podjąłeś decyzję?

Severus nie odpowiedział, bo właściwie nie wiedział co powiedzieć. Jedyną rzeczą, której był pewny to, to że nie chce dłużej być ofiarą.

***

Cokeworth, sierpień 1976r

Letnie słońce grzało wyjątkowo tego roku. W całym kraju panowała susza, a Cokeworth bardzo to odczuwało. Niewielkie miasteczko położone nad małą rzeką, która była tak nieduża, że nawet nie zasłużyła sobie na nazwę, tkwiło w zatęchłym smrodzie wilgoci i odorze brudnej wody. Jedynie posiadłość pani Walsh wydawała się nie podlegać panującej tu atmosferze, a pelargonie kwitły u niej tak pięknie, jak co roku.

Severus szedł na umówione spotkanie, a promienie słońca nieprzyjemnie ogrzewały jego plecy. Nie lubił lata. Idąc z rękoma w kieszeniach, nie rozglądał się dookoła. Raz jedynie spojrzał tęsknie w stronę domku starej pani Walsh, której w tym roku nie odwiedziły wnuczki i to zapewne przez niego. Nadal nie potrafił sobie wybaczyć tego, co zrobił, a widok rosnących kwiatów, które Lily tak uwielbiała, wbijał mu sztylet w serce. Odwrócił głowę i szedł w stronę niewielkiego drewnianego mostu, a właściwie kładki nad rzeką, gdzie miał się spotkać ze swoim kolegą, Mulciberem. Nie wiedział nawet, po co tam idzie. Angus nie raczył w swoim liście wspomnieć o powodzie jego wizyty w Cokeworth, a Severus nie uważał, żeby była to przyjacielska wizyta – jego nikt nie odwiedzał.

Dochodząc do umówionego miejsca, Sev zauważył Ślizgona. Mulciber był postawnym chłopakiem o szerokich barkach, przy których jego głowa, choć normalnych rozmiarów, wydawała się niewielka. Zawsze to bawiło Severusa, bo chociaż Angus był człowiekiem potężnej budowy, to rozumem raczej nie grzeszył. Starszy chłopak zerknął na niego swoim głupkowatym spojrzeniem i skinął głową.

– Snape.

– Mulciber. – Severus również odpowiedział mu tym samym gestem. – Chciałeś ze mną rozmawiać.

– Tak – odparł Angus, opierając się o barierkę na mostku. – W zeszłym miesiącu wydarzyło się coś ciekawego.

– Słucham.

– Dostałem zadanie. Od Niego – powiedział na wydechu Mulciber i wyczekiwał reakcji Severusa. Snape spojrzał z niedowierzaniem na kolegę i wstrzymał oddech.

– Widziałeś Czarnego Pana? – upewnił się Sev, a Ślizgon pokręcił głową, studząc entuzjazm Snape’a.

– Przekazał mi rozkazy przez mojego ojca – wyjaśnił Mulciber widocznie zachwycony tym faktem. – Czarny Pan widzi w nas swoich popleczników, zapewnia, że z radością przyjmie nas w swe szeregi.

– Naznaczy nas? – spytał Severus, będąc nadal w wielkim szoku. Tyle razy rozmawiał ze swoimi kolegami o Czarnym Panu i ich planach związanych z pomocą w jego misji, ale do tej pory wszystko było niezwykle odległe. Nawet dla tych z jego kolegów, którzy byli synami wyznawców Czarnego Pana.

– Jeszcze nie. – Angus zwiesił głowę, spoglądając na swoje lewe ramię, które nadal pozostawało puste. – Ale zrobi to, jak skończymy Hogwart. Teraz to zbyt ryzykowne. Jednak wyznaczył mi zadanie.

– Tobie?

– Poniekąd… Czarny Pan od tego roku będzie mieć swojego sługę w Hogwarcie, tuż pod nosem tego popapranego starca. To on będzie nas przygotowywał do służby, jego słowo będzie naszą przepustką do szeregów Czarnego Pana. Ja mam sporządzić listę osób, które są gotowe by podjąć się tego – wyjaśnił, zerkając kątem oka na Snape’a. – Rozmawiałem już z kilkoma osobami i tworzy się całkiem pokaźna grupa. Pomyślałem, że znasz się na eliksirach i jesteś generalnie całkiem dobry w zaklęciach. Takich ludzi nam trzeba. Wchodzisz w to, Snape?

Severus spojrzał na Mulcibera. Czy w to wchodził? To by mu bardzo ułatwiło zgłębianie wszelkich możliwych dziedzin magii, mógłby walczyć dla najpotężniejszego czarodzieja na świecie. Służąc Czarnemu Panu mógł udowodnić wszystkim, że nie jest workiem treningowym dla Huncwotów i trzeba się z nim liczyć. Ale czy Lily wybaczyłaby mu to? W końcu śmierciożercy zwalczali ludzi pochodzenia takiego, jak Evansówny.

– Musiałbym się zastanowić – stwierdził wymijająco Severus.

– Zastanów się, Snape – zgodził się z nim Mulciber, kiwając głową. – Tylko poważnie, bo jak już raz się zgodzisz, to nie będzie odwrotu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz