Ciepłe promienie słońca zalewały ulice Pokątną, ogrzewając tłum czarodziejów. Obserwowała ich z boku z lekką dezaprobatą, widząc ich rozradowane twarze i nieudolnie ignorując nieznośny gwar. Zbyt rzadko wychodziła z domu, żeby czuć się swobodnie w takiej scenerii. A przecież kiedyś było zupełnie inaczej… Kiedyś to ona brylowała w towarzystwie i bywała wszędzie tam, gdzie coś się działo. Westchnęła cicho i zamieszała niewielką łyżeczką w filiżance kawy. Lodziarnia na Pokątnej, która powstała po wojnie, nie mogła się równać z tą za czasów rodziny Fortescue. Wtedy było to centrum wszystkich spotkań w magicznej dzielnicy, każdy uczeń Hogwartu bił się o miejsce w lodziarni, żeby spędzić tam trochę czasu z przyjaciółmi. Wtedy bywała tam często, zamawiała swoje ulubione lody pistacjowe i kawę z podwójną bitą śmietaną. Wtedy życie miało słodki smak młodości…
Spojrzała na zegarek, a później przyjrzała się swoim dłoniom, już nie tak zgrabnym jak kiedyś i pomalowanym starannie, choć nieumiejętnie paznokciom. Wyszła z wprawy… A ona się spóźniała. Minął prawie kwadrans od umówionej godziny spotkania, a z każdą kolejną minutą żałowała, że się w ogóle zgodziła. To był absurd… A może ironia? Dwadzieścia lat wcześniej zrobiłaby wszystko, żeby gazety o niej pisały. Teraz wolała pozostać w cieniu, tak by jej nikt nie zauważył i o nic nie pytał. Zdawało jej się, że wszyscy i tak o niej zapomnieli. Tymczasem zgodziła się na to przeklęte spotkania z tą nieznośną dziennikarką, tylko po to, żeby powiedzieć, że żadnego wywiadu nie udzieli i ma serdecznie dość tych listów, które ta nieustannie wysyłała pod jej adres. Po raz kolejny westchnęła nerwowo i przeczesała dłonią swoje jasne włosy, a promienie słońca oślepiły ją. Dręczyła się przez chwilę ich ciepłem i intensywnym światłem, które sprawiało, że w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Stanowczo zbyt łagodna kara za zmarnowanie własnego czasu. Chociaż w domu i tak nie zrobiłaby niczego innego. Co nie zmieniało faktu, że naleganie na spotkanie, a następnie nie przychodzenie o umówionej godzinie, było nie do pomyślenia. Skrajny brak jakichkolwiek manier...
Nagle promienie słońca przysłonił jakiś cień. Zamrugała kilkukrotnie, a cień zwęził się do obrysu postaci. Łza spłynęła po jej policzku, ale nie zaprzątała sobie głowy by ją zetrzeć. Zmrużyła powieki, żeby wyostrzyć obraz i zobaczyć szczegóły postaci, która stała przed nią. Była średniego wzrostu, całkiem zgrabna. Gdy stała tak na tle słońca jej włosy… rude włosy, połyskiwały złotym blaskiem. Wstrzymała oddech, patrząc, jak wiatr bawił się kosmykami. Było to przecież niemożliwe, skrajnie nierzeczywiste. Szybko zwróciła swój wzrok na twarz kobiety i odetchnęła. Choć w sercu zapaliła się iskierka żalu, że jej pierwsza myśl nie okazała się prawdziwa. Cera była równie jasna, ale naznaczała ją znacznie większa ilość piegów i to intensywnie karmelowych, nos był zgrabny, ale nieco szerszy, brwi o wiele bardziej gęste, a oczy… zupełnie inne, większe i brązowe.
— Dzień dobry, pani czeka zapewne na mnie. Ginny Weasley — przedstawiła się, wyciągając w jej stronę dłoń. Uścisnęła ją machinalnie, nie mówiąc nic. No tak, Weasley, pomyślała, wszędzie ich pełno… Mogła się domyślić od razu, gdy zobaczyła te brązowe oczy tak charakterystyczne dla… no może nie Weasleyów, ale chyba każdy Prewett takie miał. Ginny uśmiechała się pogodnie, w sposób, który ona doskonale znała — robiący jak najlepsze wrażenie. Dziewczyna była młoda, mogła mieć co najwyżej dwadzieścia pięć lat. Usiadła naprzeciw niej, wyciągnęła z torby notatnik i mugolski długopis, jak gdyby planowała zanotować każde słowo z ich rozmowy. Powinna ją czym prędzej oświecić, że z wywiadu nici. — Cieszę się, że zgodziła się pani spotkać.
— Zrobiłam to tylko po to, żeby osobiście poinformować panią, że nie udzielę żadnego wywiadu i nie zgadzam się by moje nazwisko pojawiło się w jakimkolwiek artykule — oznajmiła stanowczo tonem, którego dawno nie używała, a jednak nadal umiała się nim posługiwać. Sprawiła, że dziewczynie zrzedła mina, postukała długopisem w blat stołu, przygryzając nerwowo wargę. — Tym bardziej na taki temat… Nie czytałam żadnego artykułu podpisanego pani nazwiskiem. Nie uważa pani, że to brak szacunku zabierać się za taki temat, gdy nie ma się żadnego doświadczenia.
— Bo pojawił się zaledwie jeden mój artykuł — przyznała, unosząc wysoko brew. Wyprostowała się, a pewność siebie zaczęła z niej epatować. Czyżby spotkały się dwie kobiety o podobnych charakterach? — I to w rubryce sportowej. Nie jestem zawodową dziennikarką, a ścigającą Harpii z Holyhead. Proszę mi wierzyć, że zdążyłam się naczytać już wielu bzdur dziennikarek z doświadczeniem i zaczynam sądzić, że im mniej go mam tym lepiej dla efektu końcowego. Trochę pokory i świeżego spojrzenia w tym temacie jest niezbędne.
— Jak mnie pani w ogóle znalazła? — zapytała, ignorując słowa Weasley. Nie lubiła słuchać o quidditchu, przed laty ten temat był nieodłącznym elementem rozmów w jej domu. Przyjrzała się uważnie dziewczynie, a ta uśmiechnęła się znów w ten sam sposób.
— Poprosiłam profesor McGonagall o dostęp do wszystkich roczników. Jest pani ostatnią Gryfonką urodzoną w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym — powiedziała, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy, że sypie sól na nie zabliźnioną ranę, która przypomina o sobie każdego dnia. Była ostatnia… — Chciałabym, żeby ten artykuł został napisany na podstawie słów kogoś, kto znał ich wszystkich, a pani… Przecież dzieliła pani dormitorium z Lily Potter, znała pani doskonale Huncwotów, spędziliście ze sobą tyle lat.
— To bez sensu — szepnęła nerwowo, odwracając wzrok. Oczywiście, że ich znała… Znała Lily i Jamesa, Syriusza, Remusa, Petera, Marlenę, Alice i Dorcas. Znała ich wszystkich. — Powstało już wystarczająco dużo artykułów na ich temat.
— Sztuczne, pozbawione sensu dziennikarskie notki — sprostowała Weasley, stukając długopisem po raz kolejny w blat. — Czytałam je wszystkie i za każdym razem przechodziły mnie dreszcze. Nie zgadzam się na to, by pisano o nich w taki sposób. Zasługują by ich historia została spisana właściwie. Liczyłam, że pani mi w tym pomoże… Znała przecież pani wszystkich członków pierwszego Zakonu Feniksa.
— Ja nie byłam w Zakonie — odparła natychmiast lodowatym tonem, ale nie zniechęciło to Weasley.
— Ale pani mąż w nim był.
— To bez znaczenia, z resztą po śmierci… — Głos ugrzązł jej w gardle, a oczy zaczęły ją szczypać. Nie potrafiła o tym mówić. Minęło tyle czasu, a na myśl o nim opuszczały ją wszelkie siły. Chrząknęła nerwowo, chcąc ukryć swój stan.
— Bardzo pani współczuję — przyznała szczerze Ginny, choć na nic były jej słowa. Usłyszała ich już tak wiele i żadne nie pomogły. Nawet te najszczersze wydawały się być puste. Ten artykuł również taki by był. — Pamiętam tamten dzień…
— Nie mówmy o tym — ucięła temat, zaciskając powieki. Nie potrzebowała już więcej współczucia. — Ma pani rację, znałam Lily i Jamesa Potterów, znałam Syriusza Blacka, znałam Remusa Lupina i przeklętego Petera Pettigrew, znałam również pozostałych i nie pozwolę by ktokolwiek wzbogacał się na ich życiu!
— Nie mam zamiaru się na nich wzbogacać! — oburzyła się dziewczyna, mrużąc oczy. — Robię to dla ich dzieci! Znam Harry’ego Pottera.
— Każdy zna Harry’ego Pottera — syknęła zażenowana tym argumentem. Wszyscy znali Złotego Chłopca, ona sama nawet z nim rozmawiała.
— Ale nie każdy znał jego rodziców, albo rodziców Neville’a Longbottoma — powiedziała hardo dziewczyna, a ona aż skuliła się słysząc kolejne znajome nazwisko. Czy ta dziewucha nie rozumiała, że o pewnych sprawach nie powinno się mówić? Że bolą znacznie mniej, gdy się o nich więcej nie wspomina? Chciała wstać i uciec, poczuła się słaba i była święcie przekonana, że Weasley wie, że ma nad nią teraz przewagę. — Państwa pokolenie nas ukształtowało — powiedziała gładko i przekonująco Ginny. Pokręciła jedynie głową, chcąc od siebie odsunąć wspomnienia, które zalewały teraz jej myśli. Milczała. Nie odezwała się nawet słowem, bojąc się tego, że gdy otworzy usta, ogarnie ją napad histerii. Weasley najwidoczniej potraktowała tę ciszę, jako zachętę do kontynuowania. Otworzyła swój notes na ostatniej stronie i wyciągnęła z niego zdjęcie. Przyjrzała mu się przez chwilę sama, a potem przesunęła po blacie w jej stronę. — Jestem w posiadaniu pewnego zdjęcia. Są na nim…
— Wszyscy — szepnęła słabym głosem. Nie musiała patrzeć na to zdjęcie, miała je schowane w domu, głęboko w szufladzie, by nie musieć go widzieć. To ona robiła odbitki, to jej mąż zrobił to zdjęcie… Chciała wrócić do domu i zapomnieć. Zapomnieć o tym spotkaniu, o Ginny Weasley, tym zdjęciu i przeszłości. — I wszyscy nie żyją. Nie zmienię tego…
— To prawda, ale to nie znaczy, że nie może pani nic zrobić… — przyznała Weasley, nachylając się w jej stronę. Wszystko się w niej buntowało. — Zginęli zbyt szybko, w nieodpowiednich czasach, a świat uczynił z nich bohaterów, zapominając o tym, że byli przede wszystkim ludźmi. Stawiają im pomniki, nie zastanawiając się nad tym co czuli, co było dla nich ważne, na kim im zależało, za co właściwie oddali życie.
— Nie jestem jedyną osobą, która ich pamięta… — sapnęła, próbując po raz kolejny odepchnąć ten temat. Nie było to jednak możliwe. Wspomnienia zalały wszystkie jej myśli, nie pozwalając się uciszyć. Robiła to już zbyt długo, a pojawienie się Weasley, nękania o spotkanie wydrążyły w tym grubym murze, który wybudowała wokół przeszłości, szczelinę, powiększającą się z każdą sekundą. — Dlaczego nie porozmawiasz chociażby z Shackleboltem? Był tylko rok wyżej, też ich znał…
— Minister robi wszystko by być w tej kwestii nieosiągalnym — wyznała z niezadowoloną miną Weasley.
— Nie dziwie się, on też wiele stracił… — szepnęła, niewiele myśląc, gdy przed oczami stanęło jej wspomnienie wysokiego, poważnego Kingsleya Shacklebolta, człowieka wydawałoby się nie do złamania, a jednak w jednej chwili pozbawionego woli życia. Do dziś po nocach śnił się jej jego szept. Nie żyje… Tyle cierpienia, tyle łez, bólu… Nie była w stanie wymienić ich imion, zbyt wielu stracili, zbyt wielu zginęło. Naprawdę ta dziewczyna chciała opisać życie tych osób na jednej stronie gazety? To było niemożliwe! Każdy z nich czuł, kochał, nienawidził… Byli ludźmi na wskroś prawdziwymi, pełnymi emocji, sprzeczności, dylematów. — To nie jest materiał na artykuł, raczej książkę i to niezwykle trudną…
— Niech będzie książka — zarządziła Weasley, otwierając notes na pustej stronie, tak jak gdyby jej wyznanie było zgodą na współpracę. Zrobiła to z takim entuzjazmem, który przypominał jej znajomą z dawnych lat, a potem dziewczyna spojrzała na nią z takim zaciekawieniem i ufnością, którą przecież też kiedyś u kogoś widziała. I przepadła… Chociaż bardzo chciała, to nie potrafiła już tego zatrzymać. — Era Huncwotów. Opowieść Mary…
— Macdonald — przerwała jej natychmiast, wtrącając swoje panieńskie nazwisko. To którym posługiwała się w tamtych czasach. — Mary Macdonald.
— Dobrze. — Dziewczyna kiwnęła głową z uśmiechem, ukazując rząd białych zębów. — Więc od czego zaczniemy?
— Od dnia, w którym Lily Evans zmieniła wszystko w swoim życiu…
Kochani!Kto mnie kojarzy z początków publikacji, ten doskonale wie, że cała przygoda zaczęła się od Lily Evans. Gdyby miało to zabrzmieć dość dekadencko, napisałabym, że i na niej musi się skończyć. Ale to nie jest koniec a początek. Początek starej przygody, do której postanowiłam wrócić. Tym razem solo, bez współautorki, ale ze starym zarysem fabuły. Trochę pozmieniałam, nieco wymyśliłam na nowo, dopowiedziałam, naprostowałam - jedynym słowem ogarnęłam. Czy z sukcesem? To pozostawiam Waszej ocenie. Ostrzegam od razu, że pierwsze rozdziały będą bardzo podobne do tych, które kiedyś już były opublikowane, ale wierzę, że po tak długim czasie przeczytanie ich będzie dla Was atrakcyjne.Miłego czytania!
Muszę przyznać, że już nie pamiętam poprzedniej wersji opowiadania! Cieszę się, że znowu zabierasz się za temat czasu Huncwotów. Rozmowa Ginny z Mary McDonald to dobry pomysł. To, że King milczy, pokazuje jak wielki był ogrom cierpienia czasów wojennych. Może kiedyś dojdziemy do tego, jak wyglądała jego historia. Trzymam kciuki za to opowiadanie! Jak zwykle, piękna szata graficzna!
OdpowiedzUsuńŚciskam mocno!
Ah, bo to tyle lat temu było, że człowiek ma prawo nie pamiętać... Ja też się cieszę, że wracam do Huncwotów, bardzo mi ich brakowało.
UsuńPomysł rozmowy się podoba? Bardzo mi miło. Chciałam jakoś wprowadzić w historię, zasiać kilka ziarenek z fabuły, które dopiero będą się rozwijać - jak w przypadku Kinga. Dowiemy się, dlaczego cierpiał i jaka była jego historia. Generalnie planów jest dużo i to trzymanie kciuków z pewnością się przyda!
Zgadzam się z Magdą, że wątek wywiadu-rzeki jest świetny. Ale co ja Ci poradzę, że nie lubię Ginny... Mam nadzieję, że nie będzie jej dużo, wybacz.
OdpowiedzUsuńNiesamowicie czekam na powrót Lily i Huncwotów w Twoim wykonaniu.
Ściskam mocno,
Morri
PS. Planujesz może powrót na naszego hangouta (czy jak to się tam teraz nazywa)?
Ginny będzie pojawiać się sporadycznie przez całą pierwszą część c:
Usuń