21 stycznia 2022

Rozdział I

Człowiek zawsze chce, żeby było lepiej, ciekawiej, inaczej. Ma niezwykłą tendencję do wyobrażania sobie swojej przyszłości w sposób zazwyczaj nierealny, wyidealizowany. Rzadko kiedy zakłada jakieś niepowodzenie, że coś pójdzie niezgodnie z planem. Co zabawne, każdy powinien wykazać się odrobiną pokory i przygotować na to, że wyobrażenia często mijają się z rzeczywistością. Nie da się zaplanować życia, jest to zupełnie niemożliwe, a grupa młodych osób, które dopiero co wkraczały w dorosłość, miała się o tym boleśnie przekonać...

Tym razem będzie inaczej, mówił każdy, kto miał tego dnia wrócić do szkoły. Wszyscy powtarzali wtedy: Ten rok będzie zupełnie inny. Będę się uczyć, nie wpakuję się w kłopoty, rodzice będą ze mnie dumni. To będzie najlepszy rok w moim życiu.

Każdy dzieciak mawiał tak co roku, łudząc się jeszcze tą nikłą nadzieją, że uda mu się dotrzymać złożonej samemu sobie obietnicy. Żadne z nich nie miało w sobie jednak tyle samozaparcia, żeby osiągnąć chociażby jeden z tych celów. To był taki tradycyjny rytuał. Ludzie potrzebowali wyznaczyć sobie jakąś drogę, którą mieli podążać, żeby następnie mogli z niej zboczyć i obwiniać się za swoją niesubordynację. O tak, niesubordynacja to było właściwe słowo. Niewiele osób było fair wobec samych siebie, a co dopiero w stosunku do innych i to właśnie przez to społeczeństwo zaczynało schodzić na psy. Tak przynajmniej uważała osoba, będąca na tyle uparta i dumna, żeby pokazać tym wszystkim ćwierćmózgom, że istnieje co najmniej jedna istota na tym pokręconym świecie, która jest w stanie spełnić swoje postanowienia i pozostać przy tym w zgodzie ze sobą.

Ten rok będzie inny, ponieważ ja będę inna, postanowiła, stając naprzeciw pociągu, który już za parę chwil miał ruszyć i zawieźć ją na kolejny semestr do szkoły. I nie myliła się ani trochę, bo jej przemiana zaczęła się już na początku wakacji.

Każdy, kto zdołał ją rozpoznać, zbierał swoją szczękę z chodnika, wlepiając w nią wytrzeszczone ślepia. Może trochę zaszalała, ale przecież wewnętrzna przemiana musi mieć jakiś impuls z zewnątrz, a zmiana image’u była do tego idealna. Porównanie jej teraźniejszej wersji z tą, która istniała jeszcze dwa miesiące wcześniej, było wręcz niemożliwe, bo te dwie dziewczyny różniły się sobą prawie wszystkim. Idealnie wyprasowaną spódniczkę zastąpiły obcisłe, czarne spodnie z dziurami, elegancką koszulkę i jej wspólniczki wyrzucono, a ich miejsce zajęły flanelowe koszule w kratę i jednolite podkoszulki, balerinki, które uciskały jej stopy, ale za to wyglądały uroczo, schowano głęboko w szafie, by można zrobić miejsce ciężkim glanom i znoszonym trampkom; cała jej garderoba przez lato zmieniła się nie do poznania. Na twarzy zagościł o wiele bardziej widoczny makijaż, podkreślający jej usta i zielone oczy w kształcie migdałów, a rude kosmyki włosów wypadały z niedbałej fryzury, którą zrobiła w biegu.

— To chyba jakiś żart! Lily Evans? – usłyszała swoje imię i zatrzymała się natychmiast. Jakkolwiek by się nie zmieniła, nazwisko pozostanie. Jednak czas zmienić to, co ludzie sobie myślą na jego dźwięk, pomyślała i odwróciła się w stronę osoby, która wypowiedziała te dwa słowa przypisane jej od urodzenia. – Merlinie, to ty!

— Też się cieszę, że cię widzę, Dorcas – odpowiedziała spokojnym, niskim tonem, a na jej twarz wkradł się niepostrzeżenie zadziorny uśmiech. Żadna osoba w tym momencie nie byłaby zdolna do tego, by Lily się uśmiechnęła, żadna oprócz Dorcas Meadowes. Ślicznotka, tak właśnie pewnego dnia nazwał ją Syriusz Black, gdy zapomniał jej imienia, czego później szczerze pożałował. I nie można mu było nie przyznać racji. Dor była wyjątkowo urodziwą dziewczyną, dokładnie taką, jak wszystkie główne bohaterki wszelakich romansów, wszystko w niej było doskonały. Mierzyła niewiele ponad cal więcej od Lily i podczas gdy Evans była postrzegana jako niska, to Meadowes miała wzrost idealny. Dziewczyna zlustrowała przyjaciółkę badawczym spojrzeniem swoich ciemnych, czekoladowych oczu, układając przy tym kształtne, pomalowane czerwoną szminką usta w dzióbek. Rudowłosa spojrzała na przyjaciółkę wyzywająco, a ta pokręciła energicznie głową, wprawiając tym samym w ruch swoje kasztanowe, długie do ramion włosy, powiewające za nią delikatnie. Meadowes upuściła na ziemię torbę wykonaną z połyskującej szmaragdem, smoczej skóry i rzuciła się z piskiem Lily na szyję. Evans naglę wyzbyła się wszelkiej wyniosłości, również objęła Dor i obie zaczęły skakać, krzycząc z radości. Dla normalnego przechodnia wyglądało to co najmniej dziwnie, a ci, którzy znali Lily z licznych stereotypów i plotek na jej temat, tym bardziej się dziwili. Evans nie była znana z publicznego okazywania pozytywnych emocji, a sytuacja z jej udziałem, w której ona i jej najlepsza przyjaciółka ściskały się pośrodku peronu wrzeszcząc na przemian ale wyładniałaś, znowu urosłaś, małpo, zrobiłaś sobie pasemka?, była wyjątkowo szokująca.

Historia przyjaźni Evans i Meadowes była bardzo zagmatwana i dość nieoczywista. Obie spotkały się w Ekspresie do Hogwartu, kiedy to Lily szukała swojego przyjaciela Severusa i zaczepiła młodą Dorcas, by spytać czy przypadkiem go nie widziała. Znajomość dziewcząt nie zaczęła się dobrze. Panna Meadowes zaproponowała, że pomoże Lily znaleźć jej kolegę, a kiedy w końcu obie go zobaczyły, Dorcas wyśmiała go z powodu jego wyglądu i znoszonych ubrań, robiąc to w sposób najokrutniejszy, na jaki stać tylko jedenastolatkę. Evans poprzysięgła sobie wtedy, iż już nigdy nie odezwie się do tej dziewczyny, która obraziła jej najbliższego i właściwie to jedynego przyjaciela. Jednak los chciał inaczej i sprawił, że obie dziewczynki trafiły do jednego domu, a także do tego samego dormitorium i były na siebie po prostu skazane. Często się kłóciły i ich znajomość nie rokowała najlepiej przez kilka lat, aż do pewnego pamiętnego dnia, gdy w czwartej klasie podczas zajęć z eliksirów wydarzył się pewien wypadek. Te dwie dziewczyny zostały przydzielone do tego samego kociołka, z czego żadna się nie ucieszyła. Bez wątpienia nie było mowy o jakiejkolwiek współpracy – każda z nich uważała, iż zrobi eliksir lepiej od tej drugiej (co oczywiście było nieprawdą w przypadku Dorcas, bo to Lily wiodła prym w tej dziedzinie). Kilka składników dodanych w złej kolejności i nadmiernej ilości, zbyt duży płomień i nim się obejrzały, eliksir eksplodował gwałtownie, niczym kłótnia pomiędzy nimi. Gęsta ciecz przykleiła je do siebie tak mocno, że w żaden sposób nie mogły się od siebie oddzielić – nawet Slughorn,  profesor uczący tego przedmiotu, nie dał rady. Kolejny dzień musiały spędzić w skrzydle szpitalnym — razem. Wszyscy myśleli, że w tym czasie się wzajemnie wymordują, ale… Opuszczając komnatę uzdrowicielki, były już ze sobą nierozłączne. Oczywiście nie była to przyjaźń idealna – często się kłóciły, prawie we wszystkim miały odmienne zdanie, ale więź, która je łączyła, była bardzo silna. Różnice choć wcześniej je dzieliły, teraz były tym, co scalało ich przyjaźń jeszcze bardziej. 

— Na moją różdżkę! Nie wierzę własnym oczom – mruczała pod nosem Meadowes, oglądając rudowłosą z każdej możliwej strony. – Coś ty ze sobą zrobiła? Gdyby nie fakt, że znamy się już sześć lat i namierzyłabym tę twoją rudą czuprynę wszędzie, nie rozpoznałabym cię.

— I chyba o to chodzi, co nie? – westchnęła Lily, wywracając oczyma, a na jej twarzy wykwitł chytry uśmieszek. – Stara, przykładna, nudna Lily Evans odeszła w niepamięć. Od dziś masz do czynienia z kimś zupełnie nowym, kochana!

— Radykalnie. – Kiwnęła głową z uznaniem i sprzedała przyjaciółce sójkę w bok. Miała zamiar ją wspierać w każdym pomyśle, który nie był sprzeczny z jej poglądami. A odrobina szaleństwa przyda się każdemu – zwłaszcza Evans.

— Widziałaś gdzieś resztę? – spytała Lily, rozglądając się po peronie 9¾, ale nigdzie nie ujrzała pozostałych Gryfonek z szóstego roku. Powinny dołączyć do nich jeszcze: Mary Macdonald, Marlena McKinnon oraz Alice Cambell. Dorcas również okręciła się dookoła z gracją, po czym wzruszyła ramionami.

— Nie mam bladego pojęcia, gdzie są. Zajmijmy lepiej przedział, bo znowu będą narzekać.

Mimo wczesnej godziny niełatwo było znaleźć wolne miejsce. Spora liczba uczniów postanowiła przyjechać na peron zawczasu i tak jak dwie przyjaciółki, zająć siedzenia w pociągu. Oczywiście wielu pierwszaków zamiast usiąść razem, siadywało osobno, pochłaniając niepotrzebnie miejsce. Strasznie irytowało to starszych uczniów, a zwłaszcza takich, którzy nie mieli serca wygonić młodzików z przedziału. Lily i Dorcas przeszły już połowę pociągu, ale nadal nie zauważyły żadnego wolnego miejsca.

— Te pierwszaki to jakaś plaga – westchnęła Dorcas, zaglądając przez szybę i wskazując palcem na chłopca siedzącego samotnie w przedziale. Lily odsunęła przyjaciółkę i weszła do przedziału.

— Cześć, jestem prefektem Gryffindoru. To twoja pierwsza podróż do Hogwartu? – spytała uprzejmie Lily, a chłopiec przytaknął. – Widzę, że siedzisz tu całkiem sam, to niedobrze. Właśnie zaprzepaszczasz okazję na nawiązanie znajomości, które mogą i pewnie będą trwać całe życie. Czysta głupota! Ja na twoim miejscu nie siedziałabym tu tak sama jak palec, tylko znalazła kogoś ze swojego rocznika i spróbowała się zaprzyjaźnić. Rozumiesz, takie zachowanie, jak twoje, z pewnością okaże się bardzo niekorzystne, może prowadzić do całkowitego odseparowania od społeczeństwa, którego następstwem może być depresja, a także nerwica, bóle głowy i paranoiczny strach przed drugim człowiekiem. Rozumiesz mnie, prawda? – Na twarzy chłopaka malowało się niezrozumienie. Najwidoczniej nie był na tyle rozgarnięty, żeby pojąć o co chodziło Lily, która chciała załatwić sprawę ugodowo. Evans pokręciła zrezygnowana głową i rozmasowała skroń. – Powiem jaśniej… Zmykaj stąd, to nasz przedział.

Dzieciak spojrzał na nią z przestrachem, po czym chwycił swój kufer i potykając się kilkakrotnie wybiegł z przedziału. Meadowes z piskiem wskoczyła na siedzenie przy oknie, gdy tylko chłopiec zniknął.

— Więc to się z tobą działo przez całe wakacje – stwierdziła Dor, nie mogąc przestać przyglądać się swojej przyjaciółce. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ją zapamiętała. Ta Evans nie była już tamtą Lily. – Nie odpisywałaś na moje listy, bo bawiłaś się w przebieranki.

— Potrzebowałam spędzić trochę czasu sama ze sobą. – Evans wzruszyła ramionami i wpatrzyła się w widok za oknem. Wiedziała do czego zmierza Dorcas, ale ona nie miała zamiaru poruszać tego tematu. Teraz, kiedy wszystko zaczęła sobie powoli układać, wszyscy będą próbować wypytać ją o każdy szczegół. Co to, to nie! Nie będzie rozmawiać o tym zdarzeniu. Zbyt wiele kosztowało ją dojście do siebie po tym wszystkim. Z resztą babcia Lauren do końca życia będzie jej wypominać, że nie przyjechała do Cokeworth w tym roku na wakacje. A biorąc pod uwagę temperament babuni, z pewnością będzie cierpieć za swoje winy.  

— Szkoda. Gdybyś się odezwała do mnie, to może zabrałabym cię do Doliny Godryka.

— Mówisz tak, jakbym w ogóle chciała tam być – prychnęła Ruda, mierząc przyjaciółkę spojrzeniem. Ta wywróciła jedynie oczami tak, jak to miała w zwyczaju. Dorcas robiła tak od zawsze, właściwie to nadużywała tego gestu i Lily zaczynała sądzić, że jest to u niej już pewien tik nerwowy.

— Zapomniałam, że wszystko, co związane z Jamesem Potterem, to czyste zło.

— Otóż to, skarbie – zgodziła się Lily, kładąc nogi na siedzeniu obok, podczas gdy Dorcas po raz tysięczny przyglądała się jej badawczo.

— Jednak nie zmieniłaś się aż tak.

***

Dolina Godryka, wakacje 1976 r.

Dolina Godryka zaliczała się do niewielu miejsc w Wielkiej Brytanii, gdzie czarodzieje i mugole żyli ze sobą w całkowitej zgodzie – było tak pewnie dlatego, że ci drudzy nie mieli najmniejszego pojęcia o tym, kim są ich sąsiedzi, a z kolei ci pierwsi nie nadużywali swoich zdolności i nie chełpili się nimi szczególnie. Drugą zaletą tego miejsca był jego niewątpliwy urok, urzekający każdego człowieka, który postawił stopę w dolinie. Zresztą to oczywiste, bo niby jak wioska nazwana na cześć jednego z najwybitniejszych czarodziejów, współzałożyciela Hogwartu, Godryka Gryffindora, mogłaby nie być wspaniała?

Miasteczko nie było duże, należało raczej do tych niewielkich, gdzie każdy zna każdego. Życie mieszkańców krążyło wzdłuż głównej ulicy, po obu stronach której stały wiejskie domki, a na trawnikach przed nimi bawiły się dzieci. Pośrodku tejże ulicy było skrzyżowanie, a właściwie coś na jego wzór – mały placyk, centrum Doliny Godryka, na środku którego stała fontanna, dająca wszystkim upragnione ochłodę w dni tak ciepłe jak ten. A ten dzień był wyjątkowo upalny, biorąc pod uwagę klimat panujący w Anglii. Słońce lśniło wysoko na bezchmurnym niebie, a jego promienie ogrzewały chodniki, po których spacerowali spoceni mieszkańcy. Było tak gorąco, że nawet ptaki zaprzestały swoich koncertów i odfrunęły w celu znalezienia cienistego schronienia. W miasteczku zapanowała cisza… Jednak nie całkowita, bo Dolina Godryka nie mogła zaznać spokoju, gdy jak co roku pewien młody psotnik przyjeżdżał z Horwich i spędzał wakacje u swojej ciotki.

Ten właśnie wysoki chłopak o kruczoczarnych, rozwianych włosach biegł ile sił w nogach w kierunku fontanny, obejmując obiema rękoma papierową torbę na zakupy i uważając, by spoczywające na wierzchu jajka się nie potłukły. Okrągłe okulary niebezpiecznie podskakiwały na czubku jego nosa, który co chwile marszczył, jakby miało to zapobiec utraceniu szkieł. James Potter – bo tak nazywał się ów sprinter – nie narażałby tak nienarodzonych kurcząt i swoich okularów, gdyby nie było to konieczne. Konieczne jednak było, bo od tego, czy dobiegnie do fontanny, zależał jego honor – a właściwie to od tego, czy dobiegnie do niej w odpowiednim momencie. Dokładnie tak, a wszystko zaczęło się od tego, że jego najbliższy przyjaciel trzepnął go znienacka w czerep i zawołał:

— Kto pierwszy przy fontannie!

Oczywiście wyścig okazał się całkowicie niesprawiedliwy, bo to James musiał nieść tę cięższą torbę, podczas gdy Syriusz Black trzymał bagaż z mniej delikatnymi delikatesami. I choć Potter był o wiele bardziej wysportowany i muskularny niż biegnący przed nim arystokrata, koniec końców musiał przegrać tę nierówną walkę.

Okrzyk zwycięstwa, jaki wydał z siebie Black, gdy dopadł do dolinowego wodopoju, był tak głośny, iż pomylić go było można z dźwiękiem rogu, który rozbrzmiewa podczas polowania, gdy łowcy złapią już swą zwierzynę. Natomiast jego absurdalny taniec, którego ruchy mogłyby mówić, że chłopak otrząsa się z mrówek, chodzących po jego ciele, przyciągnął uwagę wszystkich, którzy zdołali dostrzec ten teatrzyk. A Syriusz nie przestawał robić z siebie głupka, bo uwielbiał być w centrum uwagi. Nawet kiedy James dotarł do mety i w końcu poprawił swoje okulary, by stabilnie trzymały się na nosie, jego przyjaciel zamiast się uspokoić, naigrywał się z przegranego jeszcze bardziej.

— Gdybyśmy byli na miotłach, nie miałbyś ze mną szans – warknął Potter, odkładając zakupy na murek otaczający fontannę i przysiadł na nim obrażony.

— Właśnie, Rogasiu! Gdyby… — Black wyszczerzył się szeroko, co wcale nie dodało mu uroku, a jedynie odzwierciedliło jego głupotę.

Syriusz Black był dziedzicem arystokratycznego rodu o starożytnej historii i szlachetnych tradycjach – chociaż jego pozycja i status były aktualnie dość wątpliwe, bo niedawno zdecydował uciec z rodzinnego domu i przeczekać aż do rozpoczęcia roku szkolnego u swojego brata z wyboru, a państwo Potter, gdy tylko usłyszeli, co się wydarzyło, natychmiast przyjęli Blacka pod swój dach. Każdy normalny człowiek w takiej sytuacji załamałby się, ale Syriusz do normalnych nie należał – on cieszył się z takiego obrotu spraw. I chociaż zapewne nie miał już wstępu do rodzinnej rezydencji to było coś, czego rodzina nie mogła pozbawić arystokraty, mianowicie jego szlachetnego usposobienia. Wszyscy czarodzieje wiedzieli, że Blackowie z pokolenia na pokolenie dziedziczyli swoją piękną urodę, która zachowała się w tym rodzie tylko i wyłącznie dlatego, że każdy członek tej rodziny był czystej krwi. Syriusz pod tym względem nie odbiegał od reguły. Miał szlachetny podbródek Blacków, wystające kości policzkowe Blacków, lśniące i aksamitne, sięgające ramion hebanowe włosy Blacków, przeszywające spojrzenie stalowo-szarych oczu Blacków, długie palce Blacków, również poruszał się z wrodzoną gracją Blacków – dodając do tego wszystkiego jego niepowtarzalny charakter, cięty język, pierwotną żądzę buntu, pociąg do kobiet, niebanalny rozum i umiejętność robienia wszystkim dookoła żartów, w rezultacie otrzymywało się największego Casanovę Hogwartu. Nic więc dziwnego, że spora – nawiasem mówiąc ogromna – liczba dziewcząt mniej lub bardziej skrycie podkochiwała się w nim. Nie żeby James był o to zazdrosny, bo choć wyglądem zupełnie różnił się od przyjaciela, nie mógł narzekać na brak adoratorek. Znalazły się dziewczęta, których również było niemało, wolące wysokiego, dobrze zbudowanego gracza Quidditcha o ciepłym spojrzeniu orzechowych oczu, burzy czarnych włosów i mocno zarysowanej szczęce, który był mniej arogancki, ale za to równie zabawny i inteligentny, co – jak lubił go nazywać James – wypieszczony, arystokratyczny kundel. Właściwie to ta dwójka równocześnie zajmowała miejsce bożyszcza hogwarckich dam i mało kto mógł się z nimi równać.

— Przestań się wygłupiać, Łapo! – zawołał Potter, odpychając chłopaka, który właśnie chciał go przytulić na pocieszenie. – Musimy poważnie porozmawiać.

— Oho, ale mnie nastraszyłeś! Patrz jak się trzęsę. – Syriusz zaczął wymachiwać swoimi kończynami we wszystkie strony tak, jakby nagle dostał napadu padaczki. Chwilę kontynuował swoje wygłupy, aż zorientował się, że Potterowi wcale nie jest do śmiechu i tylko przygląda mu się z poważną miną, która rzadko gościła na jego twarzy. – Co jest, stary?

— Dzisiaj mijają już dwa tygodnie, od kiedy u mnie zamieszkałeś, a wakacje niedługo się kończą. Wiesz co mam na myśli, prawda?

— Nie no, Rogaty! Chyba nie masz zamiaru mnie wywalić na zbity pysk… — jęknął rozpaczliwie Black, nie spuszczając wzroku z przyjaciela.

— Ty naprawdę jesteś durny. Miałem na myśli imprezę i to taką gigantyczną, jakiej ta mieścina jeszcze nie widziała i będzie pamiętać przez dekady! – wykrzyknął okularnik, uśmiechając się łobuzersko.

— To ja rozumiem, bracie! – zawtórował mu Syriusz, a w głowie zaświtały mu już tysiące pomysłów, które mógłby wykorzystać w związku z planowaną balangą, choć z pewnością będzie trzeba schować w piwnicy sporo bibelotów ciotki Dorei. – Zaprosimy samą śmietankę towarzyską! Przebijemy prywatkę Fenwicka, albo naszego sylwestra sprzed roku! 

— Tego może lepiej nie powtarzać — mruknął Potter, wymieniając spojrzenie z przyjacielem.

— Fakt, wtedy przesadziliśmy, ale musisz przyznać, że ta drag queen umiała się ruszać.

— Trzeba natychmiast napisać do Petera i Remusa – postanowił James.

— I do dziewczyn, Dorcas i Mary z pewnością sproszą swoje śliczne koleżanki – dodał Syriusz, zacierając ręce. Co jak co, ale bajerować dziewczyny to on umiał i bardzo to lubił.

— Łapo, myślisz, że Evans odpowie na zaproszenie? – spytał nagle James, wpatrując się przed siebie, a Black przestał się cieszyć, bo choć Rogacz był najbliższym jego sercu przyjacielem i akceptował go w pełni, mimo że miał sporą wadę — a właściwie to kolosalną — była nią właśnie wspomniana dziewczyna. I Black zrobiłby wszystko, żeby wybić mu ją z głowy.

— Nie wiem, Rogaś. Podobno od początku wakacji nikt nie miał z nią kontaktu – odpowiedział całkowicie szczerze Black i klepnął przyjaciela po ramieniu. – Chodź, zaniesiemy te zakupy starej Bagshot i zaczniemy planować naszą małą zabawę.

— Zgoda, ale teraz ja biorę tę lżejszą torbę.

— Możesz sobie pomarzyć! – zawołał Black, a potem wystawił język w stronę przyjaciela, chwycił torbę  i pobiegł przed siebie. James pokręcił głową i biorąc resztę zakupów, ruszył za przyjacielem, krzycząc:

— Wracaj tu, kundlu!

***

Pierwszy września był znienawidzonym dniem dla większości nieletnich obywateli Wielkiej Brytanii, a nawet całego świata, jednak znalazła się spora część brytyjskiej młodzieży, która na myśl o tym dniu czuła ogromną ekscytację i skutecznie wypierała myśl, że niedługo zaczną się lekcje, sprawdziany, kartkówki, eseje, zadania domowe oraz że już dawno mieli odbębnić wakacyjne wypracowania. Dla nich liczyło się tylko to, że wracają do Hogwartu. Z pozoru dziwne mogło się wydawać to, że tak wielu uczniów kochało to miejsce, które właściwie nie było niczym więcej niż szkołą z internatem, jednak, żeby zrozumieć, co czują młodzi adepci magii, trzeba było się znaleźć na ich miejscu.

Każdy z uczniów tej szanowanej placówki, jaką był Hogwart, do końca życia zapamięta moment, w którym po raz pierwszy ujrzał to majestatyczne miejsce. Chwila z którą opuszczał stację Hogsmeade i wsiadając do niewielkiej drewnianej łodzi, zostawiał za sobą wszelkie niepewności i strach, zostawała w pamięci na zawsze. Mając jedenaście lat, żyje się marzeniami, które bywają tak niezwykłe i pomysłowe, że mogłoby się wydawać iż są nierealne. Jednak wszystkie piękne sny spełniały się, gdy łódź sunęła po czarnym jeziorze, tworzące delikatne smugi na jego gładkiej jak zwierciadło tafli. Blask księżyca i latarni przymocowanych do łódek, których światło odbijało się delikatnie od powierzchni wody, rozświetlał noc i umożliwiały ujrzenie, piętrzącego się na wysokiej górze po drugiej stronie brzegu, ogromnego zamku. Zanurzając dłoń w jeziorze, odczuwało się przyjemne odprężenie, a gdyby wychylić się bardziej za krawędź łodzi, można było ujrzeć żyjące w wodzie stworzenia.

Z łódek wychodziło się na błonia Hogwartu – rozległy zielony teren mieszczący się między jeziorem, zamkiem, a lasem. Zakazany Las był niewątpliwie jednym z najmroczniejszych i najbardziej magicznych miejsc, jakie przyszło Lily poznać w swoim krótkim życiu. Niewielu przekraczało granicę i wkraczało w zacienioną strefę boru, który krył w sobie tak wiele tajemnic. Mówiono, że żyją tam wyjątkowo groźne stworzenia, o których nieraz opowiadał Hagrid – gajowy, mieszkający nieopodal tej puszczy, który chyba jako jedyny był mile widziany przez te istoty. Oczywiście znalazło się kilka osób, które zabłądziły w lesie. Często wysyłani byli tam w ramach szlabanu, jako nauczka za złe zachowanie, penetrowali ciemne zakamarki boru wraz z gajowym, który miał ich strzec. Wracając stamtąd, chwalili się głośno tym, co udało im się ujrzeć, uważając się za wybitne jednostki. Niektórzy zakładali się o to, kto dłużej wytrzyma za granicami lasu, a takie zabawy zawsze przyciągały za sobą dużą liczbę zainteresowanych. Lily uważała to za okropną głupotę, nie widziała najmniejszego sensu w nadstawianiu karku dla stworzenia szumu wokół swojej osoby. Strasznie ją denerwowało szukanie poklasku, za pomocą swoich idiotycznych zachowań, takich jak zatracanie się w puszczy Zakazanego Lasu, odstawianie pokazów na miotłach albo denerwowanie Wierzby Bijącej, która rosła nieopodal zamku. Gardziła ludźmi, których jedynym celem było otrzymanie atencji wśród mas.

Jednak błonia, jezioro i pobliski las stanowiły zaledwie namiastkę, jedynie niewielki dodatek tego czym był Hogwart. Ośrodkiem całej tej magii był potężny, siedmiopiętrowy zamek z licznymi szpiczastymi basztami. Blask palących się pochodni, rozświetlał ciemność nocy przez strzeliste, witrażowe okna, sprawiając, że świetlista mgiełka wyznaczała uczniom drogę do wejścia. Ażeby dostać się do środka trzeba było pokonać dziesięciostopniowe, marmurowe schody, prowadzące do ogromnych dębowych drzwi, które wbrew oczekiwaniom nie były takie ciężkie i z łatwością można było je otworzyć. Za nimi krył się zupełnie inny świat. Wchodząc do sali wejściowej, wzrok od razu padał na sufit, a raczej na jego brak, bo pomieszczenie to było tak wysokie, że sklepienie nikło w mroku. To właśnie w tym miejscu oparta o chłodną, kamienną ścianę stała Lily i zerkała na wiszące klepsydry, w których liczba punktów była nadal równa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że panna Evans, która do tej pory była przykładną panią prefekt, wyglądała dość nietypowo. Bo jak inaczej w przypadku tej dziewczyny nazwać strój w jaki właśnie była ubrana? Co prawda miała na sobie mundurek, ale był on nieprzepisowy. Zamiast czarnej, plisowanej spódniczki założyła obcisłe spodnie z dziurami, które miała na sobie w pociągu, kilka guzików od koszuli miała niezapiętych, a bordowy krawat w złote paski zwisał luźno zawiązany na jej szyi. Tylko odznaka prefekta mówiła o tym, że Lily piastuje to zaszczytne stanowisko.

Evans przyglądała się innym uczniom, którzy mijali ją, szepcząc coś po cichu między sobą i zmierzając do swoich dormitoriów. Uśmiechnęła się pod nosem, zadowolona ze swojego sukcesu. W Hogwarcie trudno być anonimowym, stwierdziła, zaczesując pasmo swoich rudych włosów za ucho.

— Lily? – Dziewczyna zwróciła głowę w stronę osoby, która właśnie się odezwała. Ucieszyła się na widok blondyna, który przyglądał jej się uważnie, tak jakby nie był pewien kogo właściwie widzi. Remus Lupin był jednym z niewielu osobników płci męskiej, których Evans tolerowała, a nawet lubiła. Chłopak był osobą niezwykle sympatyczną, mądrą i ambitną. Lily czasami dziwiła się, jak to w ogóle możliwe, że ktoś taki jak Remus przyjaźni się z Huncwotami, ba, nawet jest jednym z nich. Lupin nie pasował do reszty tej zdegenerowanej paczki, która za punkt honoru obrała sobie złamanie wszystkich punktów w szkolnym regulaminie. Zdaniem dziewczyny marnował się przy nich. Wszyscy zawsze traktowali go jako postać drugoplanową, tego mniej przebojowego, mniej zabawnego i szalonego. Ciągle porównując go do jego przyjaciół, nie dostrzegali tego jak wspaniałą jest personą i że jest o wiele więcej wart niż inni Huncwoci. — Wybacz, nie poznałem cię w  pierwszej chwili – mruknął, przekrzywiając delikatnie głowę, jakby chciał sprawdzić, czy pod innym kątem Lily wygląda równie dziwacznie. Ta pokręciła jedynie głową i stanęła wyprostowana, gotowa do długiej wspinaczki w kierunku wieży Gryffindoru. Dopiero teraz zauważyła, że za Lupinem stoi gromadka dzieciaków, która wpatruje się w nich wyczekująco. Obowiązki prefektów nakazywały im zaprowadzić pierwszoroczniaków do ich dormitoriów. Zazwyczaj kończyło się to bólem głowy i ciągłymi pytaniami o to gdzie jest toaleta i czy muszą podawać hasło za każdym razem, gdy chcą wejść do Pokoju Wspólnego. Lily westchnęła ciężko, wywracając teatralnie oczami.

— Miejmy to już z głowy.

***

Emocje, jakie ogarniały uczniów podczas pierwszych chwil po rozpoczęciu roku szkolnego, były tak silne, że nie pozwalały młodzieży spać. A w takich momentach zazwyczaj studenci zaczynali robić wszystko by zabić czas i wytrwać do rana. Kończyło się to imprezami w Pokojach Wspólnych albo zamkowymi eskapadami. Dlatego też grono pedagogiczne tego dnia zniosło ciszę nocną i zezwalało uczniom na nocne spacery po zamku, wiedząc, że nie są w stanie ich od tego odwieść.

Lily bardzo lubiła przechadzać się po uśpionym Hogwarcie. Czuła się wtedy wyjątkowo wolna i miała wrażenie, że wszelkie problemy znikają z jej małego świata, że nie ma już zmartwień ani przykrości, że całe zło wyparowało. Była tylko ona, otoczona przez kamienne mury słabo oświetlone blaskiem pochodni i śpiące w ramach obrazów postacie. Mogła wtedy spokojnie pomyśleć i zastanowić się nad wszystkim.

Evans postawiła sobie cel i miała zamiar zrobić wszystko, ażeby go osiągnąć. Poczyniła już wstępne kroki, które wywarły na jej szkolnych znajomych niemałe wrażenie. Hogwart był ogromną szkołą i trudno nawet było powiedzieć, ilu studentów sobie liczy, niemożliwym było znać każdego z imienia i nazwiska, a jednak paradoksalnie wszyscy zawsze wiedzieli o kim mowa, gdy pojawiały się najnowsze ploteczki. Tak też było i tym razem. Lily podejrzewała, że wieść o jej zmianie stopniowo rozprzestrzeniała się już na peronie. Pewnie jakaś piątoklasistka, powiedziała, że ta dziwna dziewczyna to chyba ta Ruda od Pottera. Potem wieść doszła do innych jej koleżanek, które biegając po pociągu roznosiły fascynującą informację do każdego przedziału, w którym był ktoś, kto mógłby się choć odrobinę nią zainteresować. Następnie miejsce miały niewinne rozmowy na temat usłyszanej plotki, która naprawdę nie pasowała do obiektu rozważań, kolejno przychodziło długie wyczekiwanie, różne opinie, aż w końcu dochodziło do starcia między pogłoską i rzeczywistością, w którym obie okazywały się prawdą. Właśnie tak było w przypadku Lily, która z satysfakcją dostrzegała zainteresowanie jej osobą. Oczywiście nie chodziło tu o to ażeby zyskać popularność albo wzbudzić u innych respekt swoim dość kontrowersyjnym ubiorem i odmiennym zachowaniem. Rudowłosa tak naprawdę nigdy nie szukała pogłosu, wolała trzymać się gdzieś w środku otoczona przez twardy mur swoich przyjaciół i bliskich znajomych. Jednak z wielu różnych przyczyn nie udawało jej się to. Ludzie zawsze spoglądali na nią z ciekawością, z początku postrzegana była jako ta nadzwyczajnie uzdolniona, ruda dziewczyna, wszyscy fascynowali się tym, że dziewucha z mugolskiego domu przebija czarodziejów we wszystkich dziedzinach, później pojawił się ten pacan Potter, przez którego Lily znalazła się w centrum zainteresowania plotkarskiego społeczeństwa, żywiącego się na cudzych emocjach, a teraz…

Teraz będzie inaczej, pomyślała z satysfakcją, przypominając sobie twarze innych uczniów, którzy ze zdziwieniem przyglądali się jej zmianie.

— Panna Perfekcyjna o tej porze poza łóżkiem? To nieprawdopodobne! – Kpiący głos dobiegł rudowłosą od strony drzwi prowadzących do damskiej toalety. Od razu rozpoznała jego właściciela. Niechętnie przyjęła do świadomości myśl, że jest z nim sam na sam pośrodku pustego korytarza i będzie zmuszona do rozmowy z tym osobnikiem. Wywróciła oczami, próbując tym samym odgonić od siebie rosnącą irytację i z cieniem uśmiechu na ustach odwróciła się w kierunku swojego potencjalnego rozmówcy, starając się jednocześnie nie myśleć co robił w pomieszczeniu, które właśnie opuścił.

— Masz świadomość, że to damska toaleta?

— Naprawdę? – Udawane zdziwienie zmieszało się z rozbawieniem. – To wyjaśnia brak pisuarów! Już się bałem, że to ze mną jest coś nie tak… Po prostu dziewczyny mają uboższe kible i brak umiejętności sikania na stojąco.

— Muszę cię zmartwić, ale twoje obawy są wyjątkowo trafne – westchnęła z drwiącym uśmiechem na ustach. – Coś jest z tobą nie tak, Black.

Chłopak roześmiał się jakby na potwierdzenie słów Lily, która wpatrywała się w niego z założonymi rękoma. Syriusz Black należał do grona osób, które wyjątkowo ją irytowały, ponadto robił to celowo i czerpał z tego ogromną satysfakcję. Ta dwójka poznała się, jak to zazwyczaj bywa, w pierwszym dniu szkoły. Wówczas Syriusz wydawał się być miłym, energicznym chłopcem, ale niestety prawda okazała się inna i Evans trafiła do jednego domu z przemądrzałym, narcystycznym durniem. Wielokrotnie była świadkiem tego, jak Black łamie serca niewinnym, ale i naiwnym dziewczynom, które mu się znudziły i postanowił je zostawić jak stare, zakurzone zabawki. O tak, to właśnie tym zajmował się Gryfon, kiedy nie hasał ze swoimi przyjaciółmi po zamku i nie rzucał zaklęć na kogo popadnie. Lily trudno było stwierdzić, co bardziej ją denerwuje w tym osobniku – egoistyczna postawa przesączona pewnością siebie i urok osobisty poparty urodą (której nie mogła mu niestety odmówić), czy może przekonanie o swojej wyższości nad innymi i niewątpliwa słabość do znęcania się nad słabszymi. Lily zazwyczaj ignorowała osoby, takie jak Syriusz, żeby nie uprzykrzać sobie życia. Najgorsze było to, że trudno było unikać Blacka, kiedy mieszkało się z nim w tej samej wieży i chodziło się na te same lekcje – krótko mówiąc byli na siebie skazani i na ciągłe irytowanie siebie nawzajem również.

— Wiesz, podziwiam cię, Evans – westchnął, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem.

— Doprawdy? Czym sobie zasłużyłam na taki zaszczyt?

— Od rana krąży plotka, że podobno się zmieniłaś, że nie jesteś już tym nudnym rudzielcem, który siedzi z nosem w książkach albo głową w kociołku. – Uśmiechnął się, podchodząc bliżej Lily, która ciągle stała niewzruszona i mierzyła go wzrokiem. – Zaskakujące, że potrafisz wprowadzić w błąd całą rzeszę ludzi. Nawet Remus zastanawia się nad tym, co się z tobą stało.

— Nie rozumiemy się chyba – odchrząknęła, przystępując z nogi na nogę. Rozmowa zaczynała schodzić na niewskazany tor, którego Lily chciała uniknąć. – Dlaczego uważasz, że kogoś wprowadzam w błąd?

— Oj Evans, Evans… — Syriusz pokręcił głową z politowaniem, cmokając przy tym ustami. Spojrzał na nią jak na małe dziecko i schylając się, tak żeby zrównać się z nią wzrostem, położył jej rękę na ramieniu. – Doskonale wiemy, że to przebranie, choć imponujące, jest tylko chwilowe i tak naprawdę nic nie zmienia. Pod tą skorupką buntowniczki nadal jesteś biedną, malutką Evans.

— Uważasz się za osobę, która wie kim jestem? – spytała z złością Lily i odsunęła się od Blacka.

— Znamy się już kawał czasu, Evans. Zdążyłem cię trochę poznać i… Uwierz mi, widać kiedy ktoś udaje kogoś, kim nie jest – powiedział, ściszając głos, tak, że rudowłosa musiała się wysilić, aby go w ogóle usłyszeć. – A ty właśnie to robisz.

Lily wciągnęła raptownie powietrze, zaciskając boleśnie szczękę, a na twarzy Syriusza pojawił się uśmiech satysfakcji. Wydawało mu się, że ją rozpracował, że ona tylko udaje. Wydawało mu się, że zwyciężył tą bitwę, ale nie był świadomy, że nie do końca miał rację. Faktycznie zachowanie Gryfonki mogło przypominać udawanie kogoś, kim się nie jest, ale nikt nie mógł zauważyć jej wewnętrznej zmiany, która również się pojawiła. Ochota nawrzeszczenia na Blacka, zniknęła prawie w tym samym momencie, w którym się pojawiła. Lily odetchnęła i pokręciła głową. Ta sytuacja wydała jej się nagle strasznie komiczna. Obawiała się tego momentu. Zastanawiała się nad tym, kiedy i kto ją rozpracuje, a tu nagle zjawia się panicz Syriusz, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy i mówi jej, że o wszystkim wie, ale tak naprawdę nie wie o niczym. Lily roześmiała się głośno i wesoło, jakby usłyszała naprawdę dobry żart, a jej rozmówca wpatrywał się w nią uważnie. Być może zastanawiał się, czy nie zabrać dziewczyny do skrzydła szpitalnego, bo takie nagłe wybuchy śmiechu nie leżały w naturze rudowłosej.

— Z czego się śmiejesz? – zapytał Black, ale ona nie odpowiedziała. Pokręciła tylko głową i ogarnięta niezrozumiałą wesołością, wyminęła chłopaka i ruszyła przed siebie. Ten rok zapowiadał się wyjątkowo dobrze i Lily miała zamiar zrobić wszystko, by taki właśnie był.

***

Wieża Gryffindoru była miejscem niezwykłym, a przynajmniej tak wydawało się mieszkającym w niej uczniom. Każdy Gryfon czuł, jak przepełnia go duma, gdy przyrównywano go do wielkiego założyciela Godryka Gryffindora. Większość uczniów jego domu pragnęła być ludźmi prawymi, honorowymi i odważnymi, być równie szlachetnym co Gryffindor. Szczycili się swoimi barwami i na każdym kroku starali się udowodnić, że zasługują na noszenie herbu z lwem. Dla Gryfonów bardzo ważna była przynależność do Gryffindoru.

Także ich Pokój Wspólny był dla nich istotny i spędzali w nim mnóstwo czasu. Wieża Gryffindoru była wielką sześciokątną basztą, do której wchodziło się przez przejście ukryte za portretem Grubej Damy. Gdy już odsłuchało się jednej z męczących arii operowych, które Gruba Dama ciągle śpiewała, można było wejść do sporej wielkości salonu – serca domu lwa. Pokój był podzielony na trzy strefy: jedna – najbardziej oblegana – z kominkiem, nad którym wisiał ogromny portret Godryka, wygodną sofą i kilkoma fotelami, druga również zaopatrzona w komfortowy wypoczynek, ustawiony naprzeciwko wielkiego okna z widokiem na hogwarckie błonia i trzecia praktycznie odgrodzona od innych przez wysokie, wypełnione po brzegi książkami regały. Przestrzeń między tymi strefami wypełniały niewielkie stoliki, przy których się uczono albo grano w magiczne szachy. Czasami miało się wrażenie, że gdy w Pokoju Wspólnym pojawia się więcej osób niż zazwyczaj, pomieszczenie się powiększa, żeby pomieścić ich wszystkich. Ponadto wchodząc do paszczy lwa, od razu było wiadomo, gdzie się znajduje. Każdy element dekoracyjny był w kolorach Gryffindoru. Od głównej wieży wychodziły dwie kolejne, w których znajdowały się dormitoria.

Spędzając czas w Pokoju Wspólnym, można było się wiele nauczyć, pod warunkiem, że posiadało się rzadką umiejętność słuchania. Lily mogła pochwalić się taką właśnie zdolnością, choć w takich warunkach korzystała z niej niezwykle rzadko, by nie zaśmiecać sobie głowy bzdurami. Siedząc w ciemnym kącie, pod ciepłym, wełnianym kocem, miała doskonały widok na całe pomieszczenie, w którym, mimo późnej godziny, było jeszcze sporo osób ze starszych klas. Przyjaciele nadrabiali całe dwa miesiące letniej izolacji, opowiadając o swoich wakacjach, planując najbliższy rok i plotkując.

Lily nie była wielbicielką plotek, sama starała się wystrzegać obgadywania ludzi za ich plecami, jednak nie można było tego powiedzieć o innych. Hogwart był dużym zamkiem, w którym mieszkało wiele osób i o tych właśnie osobach krążyło mnóstwo plotek. Wieść szła z ust do ust i nim ktoś się obejrzał, całe społeczeństwo uczniowskie żyło informacją dnia. Znaczna większość uczniów karmiła się plotkami, które wcześniej rozprzestrzeniła, a Lily trwała obok tego wszystkiego. Ludzie byli bardzo gadatliwi i uwielbiali wyolbrzymiać każdą najmniejszą drobnostkę. Evans tego dnia mimowolnie słyszała już tysiące wersji, dotyczących jej przemiany. Był to jeden z głównych tematów rozmów, chociaż słychać było inną konkurencyjną sensację.

— Słyszałaś o niej?  — pytano się szeptem, a Lily zaciskała zęby, żeby nie powiedzieć komuś, aby nie wtykał nosa w nieswoje sprawy.

— Tak, podobno to się stało w Dolinie Godryka – mówił ktoś inny. Lily nieświadomie łączyła w głowie fakty.

— Też o tym słyszałam! Ci, którzy byli na tej imprezie, mówią, że ona zrobiła to na pewno, ale nie wiadomo z kim. – Kolejna osoba dorzucała swoje trzy knuty. Evans ciarki przechodziły, gdy słuchała jak ktoś bezwstydnie obrabia komuś tyłek, a złość ogarniała ją wtedy, gdy w głowie pojawiała się myśl, że z pewnością tego kogoś zna.

— Ja nie rozumiem, jak ona może teraz spojrzeć w swoje odbicie. Ja, na jej miejscu, brzydziłabym się sobą.

Lily co prawda nie lubiła plotek, brzydziła się nimi, ale zdawała sobie doskonale sprawę, że w każdym z tych kłamstw jest ziarnko prawdy – pytanie jak duże? A że rudowłosa zawsze starała się bronić faktów, starała się dobrnąć do genezy całego zamętu. Czy była ciekawa? Owszem, była. Jednak nie było w tej ciekawości nic, co łączyłoby ją z naczelnymi plotkarami. Lily od zawsze czuła pociąg do wiedzy, a wiedza była prawdą, więc starała się dowiedzieć prawdy. Tym razem też czuła tę potrzebę. Wiedziała, że jakaś ona zrobiła coś w Dolinie Godryka i że ktoś miał jej pomóc. Podejrzewała też, że to wszystko jest związane z osobą, którą znała, a jeżeli faktycznie tak było, to nie mogła pozwolić, by ktoś rozpowiadał na jej temat kłamstwa.

Zaczął się nowy rok, pomyślała, nowe plotki, nowe kłamstwa, a ty w środku tego wszystkiego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz